- Oszalał? Diabeł go opętał? - zastanawiają się zszokowani sąsiedzi państwa W. - Przecież to był cichy, spokojny człowiek. Zawsze pogodny, uśmiechnięty - opowiadają. O tym, co się zdarzyło, dowiedzieli się, gdy na zgorzeleckim osiedlu pojawili się policjanci. Chcieli zawiadomić Agnieszkę W., że w wypadku drogowym pod Bogatynią straciła męża i troje dzieci. Ale mieszkanie państwa W. było głuche. Dopiero po wyważeniu drzwi okazało się, że kobieta też nie żyje. Jej ciało z rozbitą młotkiem głową znaleziono w sypialni. Obok leżało narzędzie zbrodni.
Wciąż nie wiadomo, jaki przebieg miały tragiczne wypadki. Czy po zamordowaniu żony Robert W. wsiadł do samochodu z żywymi dziećmi, czy też może uśmiercił je, wrzucił ciała do auta, a potem rozbił się na szosie nieopodal Bogatyni? Pewne jest, że gnał swoim seatem jak wariat. Spece z drogówki sugerują, że w chwili, gdy zjechał na przeciwległy pas ruchu i uderzył w tira, mógł mieć na liczniku 150 km/h! - Nawet nie próbował hamować - mówią.
Mateusz (+6 l.), Marta (+11 l.) i Marek (+13 l.) nie byli przypięci pasami. I właśnie ten szczegół zastanawia śledczych. Czyżby nie żyli już przed wypadkiem? Wątpliwości ma rozwiać sekcja zwłok. Przeprowadzano ją wczoraj, ale na wyniki trzeba poczekać. Niestety, ciała są tak pokiereszowane, że trudno będzie ustalić rzeczywistą przyczynę zgonu.
Prokuratura w Zgorzelcu bada dwa wątki sprawy: stan emocjonalny i materialny państwa W. Choć sąsiedzi twierdzą, że byli zwykłą, kochającą się rodziną, to możliwe, że skrywali jakiś mroczny sekret. Nam udało się dowiedzieć, że Robert W. pracował w pobliskiej kopalni odkrywkowej. W roku 2010 startował do rady gminy. Nie podobało mu się, że w Zgorzelcu nie ma dobrego kina i biblioteki. Podkreślał, że w mieście potrzebne są porządne place zabaw i czyste podwórka. Bo przecież dzieci są najważniejsze.
Zobacz: SKATOWALI 14-latka w szkole! Jest w stanie krytycznym