Madzia i Marzenka już nigdy nie przytulą się do swojego taty. To on był dla nich całym światem po tym, jak cztery lata temu zmarła ich mama.
- Zachorowała nagle, okazało się, że ma nowotwór, a osłabiony organizm złapał jakąś infekcję i skończyło się ogólnym zakażeniem - opowiadają sąsiedzi.
W ciągu dwóch miesięcy radosny dom, w którym krzątała się Jolanta, a wokół niej biegała szóstka szczęśliwych dzieci, zmienił się nie do poznania. Życie rodziny przeniosło się na cmentarz.
- Dzieci bardzo przeżyły śmierć mamy. Zwłaszcza najmłodszy Piotruś. Nie wiem, jak on teraz sobie poradzi, bo był bardzo związany z Madzią, to ona zastępowała mu mamę - mówi Władysław Dyduła, sołtys Krzyszkowic. Dodaje, że bardzo często można było spotkać rodzeństwo na cmentarzu. Tęsknili za mamą.
- Tak jak ich tata. To twardy człowiek, ale kolejna tragedia może go załamać. Stracił dwie córki. Na szczęście nie będzie musiał jechać do Francji, aby je zidentyfikować - dopowiada pan Zbigniew, sąsiad.
W niedzielę po południu rodzinę odwiedzili policjanci. - Pobrali próbki DNA z osobistych rzeczy Madzi i Marzenki, potrzebne do ich identyfikacji - wyjaśnia sołtys Krzyszkowic. A gdy już będzie znany termin sprowadzenia ciał do Polski, rodzinny grób na miejscowym cmentarzu zostanie pogłębiony. Madzia i Marzena spoczną przy mamie.
Tymczasem francuski rząd i paryska prokuratura tłumaczą, że bliscy ofiar muszą uzbroić się w cierpliwość, bo aby móc wystawić akt zgonu, potrzebne jest zidentyfikowane ze 100-procentową pewnością ciało. Badany jest więc m.in. kod DNA, uzębienie, ślady operacji. Identyfikacja jest tym trudniejsza, że niektóre szczątki zostały rozproszone na ulicy. Właśnie dlatego polskie MSZ do dziś nie otrzymało od Francuzów formalnego potwierdzenia śmierci dwóch Polek z Krzyszkowic.
Sprawdź: Dzięki tym zdjęciom rozpoznają ciała zabitych Polek