- Bandyci niczego się już nie boją! - pani Joanna Bryzewska (45 l.) załamuje ręce. Jeden moment wystarczył, by straciła drogi telefon, na który długo oszczędzała. Razem z wartą 1300 zł komórką przepadły bezcenne zdjęcia z rodzinnych wakacji.
Dramat rozegrał się, gdy pani Joanna wracała znad Zalewu Zegrzyńskiego. - Musiałam skorzystać ze stacji benzynowej i coś mnie podkusiło, żeby wpaść do sklepu - opowiada kobieta. Przy kasie wyczuła dziwne zachowanie stojących za nią mężczyzn: - Lekko mnie popychali. Szybko zapłaciłam i wyszłam - opowiada. Kiedy kobieta zorientowała się, że jej telefon został na ladzie, wbiegła z powrotem do sklepu, ale po komórce nie było już śladu! - Zapytałam kierownika sklepu, czy mogę obejrzeć nagranie monitoringu z tego dnia - opowiada pani Joanna. - To, co ujrzałam, wstrząsnęło mną! Złodziej po prostu w biały dzień, pod samą kamerą, położył łapę na telefonie i wyszedł ze sklepu! Jego twarz jest widoczna jak na dłoni. Ale to nie wszystko - na filmie widać tablice rejestracyjne samochodu, którym przyjechali przestępcy - pani Joanna pokazuje nam film.
Kobieta pobiegła z tym nagraniem na policję, pewna, że rabusie dostaną szybką nauczkę. Ale po trzech tygodniach policjanci nadal nie kwapią się, by wykorzystać tak pewne dowody przestępstwa i zatrzymać złodzieja! - Musimy sprawdzać, czy samochód lub tablice nie były kradzione, kto jest właścicielem, czy sprawa nie jest wielowątkowa... - wylicza Rafał Marczak (25 l.) z biura prasowego Komendy Stołecznej Policji. - Jeśli ta pani uważa, że sprawa ciągnie się za długo, to niech wyśle do nas e-maila w tej sprawie - radzi.
- Jestem już sponiewierana psychicznie - rozpacza pani Joanna. - Minęły tygodnie, dowody kradzieży podałam policji jak na talerzu, a przestępcy bezkarnie chodzą po ulicach i śmieją nam się w nos! Policja chyba chce, żebym sama złapała bandytów! - mówi rozgoryczona.