Babcia maluchów - Danuta Wojtczak ( 68 l.) - mieszkała pod jednym dachem ze swoimi najukochańszymi wnuczętami i ich rodzicami. Cały swój wolny czas poświęcała opiece nad nimi.
Była taka dobra. Taka kochana - wspomina ją Julka. - Bardzo nam jej brakuje. Bardzo za nią tęsknimy. W tych nielicznych chwilach, gdy nie zajmowała się wnukami, chodziła do pobliskiego kościoła, bo była osobą niezwykle pobożną. Tego feralnego wieczoru również poszła do kościoła prosić Boga, by jej ukochanym wnukom wiodło się jak najlepiej.
- Ale nie dotarła do świątyni - opowiada jej syn Jacek Wojtczak (39 l.). - Gdy o ustalonej porze nie wróciła do domu, rozpoczęliśmy poszukiwania. Jej ciało odnaleźliśmy dzień później w zaroślach, przy drodze z domu do kościoła.
Sekcja zwłok wykazała, że kobieta została uduszona. Śledztwo prowadzili najlepsi policjanci z Łodzi, ale zabójcy nie udało się odnaleźć. Znalazł się za to świadek, dzięki któremu sporządzono portret pamięciowy domniemanego sprawcy. To młody mężczyzna poruszający się rowerem górskim z zamontowanymi na obręczach kół charakterystycznymi wężami świetlnymi. Na głowie miał tzw. bandanę. - To morderca naszej babci - zaciska pięści ze złości Julia. - Trzeba go dorwać i ukarać.