Stanisław M., emeryt z pobliskiej wioski, był częstym gościem w domu Andrzeja M., jego rodziny. Tym razem zabawił dłużej i zmęczony zasnął w jednym z pokoi. Ten widok podziałał na Andrzeja M. jak płachta na byka. Zaczął zachowywać się jak szaleniec. Najpierw zdzielił pięścią w twarz niczego nie spodziewającego się emeryta. Po chwili złapał za siekierę i zaczął nią zadawać ciosy bezbronnemu mężczyźnie. Półnagiego konającego pana Stanisława bezlitośnie wywlókł przed dom i skopał. Na koniec obrócił się na pięcie i poszedł spać jakby nic się nie stało. Błogi sen przerwali mu policjanci zaalarmowani, że przed domem leży zakrwawiony człowiek.
Ku kompletnemu zaskoczeniu funkcjonariuszy Andrzej M. był zupełnie trzeźwy. Tym bardziej zszokowało ich okrucieństwo, z jakim pozbył się z domu przyjaciela.
- Chciałem, by opuścił moje mieszkanie, ponieważ nie życzyłem sobie jego towarzystwa - spokojnie tłumaczył, dlaczego zakatował niewinnego człowieka.
- Sam sobie był winien, bo przebywał w moim domu, a ja tego nie chciałem - dodał z przerażającą szczerością Andrzej M.
- Za zabójstwo grozić mu może nawet dożywocie - mówi nadkomisarz Wojciech Domagała, zastępca komendanta miechowskiej policji. - To przerażające, że jeden człowiek może zabić drugiego tylko dlatego, że nie życzy sobie jego towarzystwa - doświadczony policjant kręci głową z niedowierzaniem.