Arek był pełnym życia, wesołym młodym człowiekiem. Pracował w firmie zajmującej się obsługą różnych imprez rozrywkowych. Także w klubie studenckim Żaczek w Krakowie, gdzie był feralnej nocy.
- Bawiliśmy się we własnym gronie, spokojnie, bez żadnych zaczepek - zapewnia Kaśka (23 l.), która uczestniczyła w tej zabawie.
Podczas tańca Arek przypadkowo dotknął włosów tańczącej na parkiecie dziewczyny.
Dla jej chłopaka i jego kompana, to był wystarczający powód, by dać nauczkę Arkowi. Po pyskówce podeszli do niego, jeden uderzył go w twarz.
Większej awanturze zapobiegli ochroniarze, którzy wyrzucili obu zadymiarzy z klubu. Ci jednak nie uważali sprawy za załatwioną. Na miejsce ściągnęli jeszcze jednego kumpla. Uzbrojeni w drewniany kij, nóż i tasak czekali w ciemnościach.
Cios w szyję
Gdy Arek z kolegą Bartkiem wyszedł przed klub na papierosa, natychmiast został zaatakowany.
- Arek nie miał żadnych szans - grobowym głosem relacje świadków przekazuje Sławomir Świątecki (26 l.), wujek chłopaka. - Bandyta uderzył mojego siostrzeńca dwukrotnie w szyję - kontynuuje wujek. - Upadł i uderzył twarzą o posadzkę. Chłopak zginął na miejscu.
Bandyci zaatakowali także Bartka. Dźgali go m.in. po głowie. Tylko cud sprawił, że chłopak przeżył. Teraz w szpitalu wraca do zdrowia.
Krakowscy policjanci szybko złapali dwóch bandytów: Dariusza L. (26 l.) i Macieja B. (21 l.). Ten młodszy jest studentem UJ. Wczoraj obaj byli przesłuchiwani.
- To nie ja - powtarzają w kółko, nie przyznając się do zadania śmiertelnych ciosów.
Złapanie ich kompana jest tylko kwestią czasu. Na razie wiadomo, że ma ksywkę "Chińczyk".
- Dobrze że przynajmniej nie cierpiał - z trudem powstrzymuje płacz Sylwia (22 l.), dziewczyna Arka. Chodzili z sobą od ponad 2 lat, snuli plany na przyszłość. - Mówił, że zbiera pieniądze, bo chciałby, żebyśmy mieli dzieci. Nie mogę uwierzyć, że jego już nie ma - urywa dziewczyna.
Powstrzymajmy bandytów!
Na miejscu tragedii, gdzie palą się ułożone w kształt krzyża znicze, pojawiła się posłanka Monika Ryniak (44 l.). To ona wspierana przez "Super Express" chce zaostrzenia kar przeciwko młodym bandytom. Domaga się m.in. zakazu noszenia w miejscach publicznych noży, siekier i innych niebezpiecznych narzędzi. Śmierć Arka jest dla niej kolejnym dowodem, że jej walka jest celowa. Pani Monika sama przed rokiem jako matka mogła być w podobnej sytuacji, gdy jej syn Kamil został bez powodu ciężko zraniony przez młodych bandytów. To właśnie wtedy wpadła na pomysł, że zbierze 100 tysięcy podpisów za zaostrzeniem prawa. Razem z "Super Expressem" dopięła swego.
- Musimy się wreszcie czuć bezpiecznie, sprawię, że moje postulaty zostaną zrealizowane - zapowiada, że to dla niej najważniejsza sprawa.
- Coś trzeba wreszcie zrobić, by to ci bandyci zaczęli się wreszcie bać. Przecież na miejscu Arka mógł być każdy z nas. Po prostu znalazł się w niewłaściwym miejscu - dodaje załamany wujek chłopaka.