"Super Express": - Jakie najważ-niejsze cele w polityce europejskiej widzi pan przed Jerzym Buzkiem jako szefem Parlamentu Europejskiego i przed sobą - następcą Polaka na tym stanowisku?
Martin Schulz: - Przed nową kadencją Europarlamentu stoi wiele wyzwań. Najważniejsze to wprowadzenie - przy odrobinie szczęścia - traktatu lizbońskiego, co oznacza również zwiększenie kompetencji dla instytucji Unii Europejskiej, a zwłaszcza dla PE. Głównym zadaniem dla obecnego, jak i następnego przewodniczącego jest zorganizowanie parlamentu, w którym pojawiły się nowe partie, i poprowadzenie go w takim kierunku, żeby Unia dalej się integrowała. Jeśli chodzi o politykę, jest oczywiste, że w obliczu kryzysu gospodarczego musimy skupić się przede wszystkim na tworzeniu nowych miejsc pracy, kontrolowaniu rynków finansowych i zabezpieczeniu ich konkurencyjności. Do innych priorytetowych wyzwań należy ochrona środowiska i zmiany klimatyczne. Wszystkie te sprawy nie mogą dalej być rozwiązywane wyłącznie na poziomie narodowym. Unia Europejska ponosi tutaj wyjątkową odpowiedzialność a my, w parlamencie, jesteśmy głównym politycznym motorem tych zmian i źródłem pomysłów.
- W ostatnich wyborach do PE socjaliści zdobyli znacznie mniej głosów, niż w latach ubiegłych. Jak w takim razie udało się przeforsować pańską kandydaturę na kolejnego szefa Europarlamentu?
- Nie do końca zgodzę się, że straciliśmy aż tak wiele miejsc. W niektórych państwach istotnie uzyskaliśmy mniej mandatów, ale w innych zyskaliśmy, na przykład w Czechach i na Słowacji. Choć jesteśmy teraz słabsi niż chrześcijańscy demokraci, nasza socjaldemokratyczna frakcja stała się bardziej spójna i zgodna, oraz zdyscyplinowana w głosowaniu. To czyni nas silniejszymi i bardziej skutecznymi. Nic w Europarlamencie nie może dziać się bez naszej zgody.
- Spytam inaczej - dlaczego chadecy, jako największa frakcja, poparli pana jako następcę Buzka?
- Trzy największe grupy - chadecy, my - socjaliści i liberałowie, zawarły porozumienie, zgodnie z którym pierwszą połowę kadencji szefa PE dostanie chadecja, czyli Jerzy Buzek. To bardzo szanowany człowiek, ma świetną reputację, uchodzi za bardzo pracowitego, a zarazem umiarkowanego, który potrafi łagodzić spory. Chcieliśmy także, aby obecny przewodniczący pochodził z Polski, która jest nie tylko największym, ale i najważniejszym z nowych państw członkowskich.
- A pan zajmie fotel szefa PE za 2,5 roku, na drugą połowę kadencji.
- Porozumienie, o którym mówiłem, jest techniczne, a więc dotyczy tylko i wyłącznie spraw formalnych. W polityce nadal będzie panowała różnica zdań. Jednak żeby parlament działał, musi mieć większość, dlatego główne frakcje muszą osiągać kompromisy.
- W Polsce pewne zdziwienie budzi fakt, że pod koniec 2011 r. wasze porozumienie będzie jeszcze obowiązywało. Czyli pana wybór będzie tylko formalnością?
- To nigdy nie jest formalność. Czasem sprzeciw wobec jakiegoś kandydata jest tak wielki, że porozumienie przestaje działać.
- Mówi się, że socjaliści poprą Jose Manuela Barosso na szefa Komisji Europejskiej. Co dostaniecie w zamian?
- Na dziś jesteśmy przeciwni kandydaturze Barosso. Udało nam się przekonać szwedzką prezydencję w UE, żeby nie wybierać go teraz, ale na jesieni. Żeby poprzeć Barosso, musimy wiedzieć więcej o jego politycznym programie, np. dostać gwarancje, że będzie prowadził właściwą politykę socjalną.
- Wtajemniczeni twierdzą jednak, że głosując na Barosso, otrzymacie ważne funkcje w Komisji...
- Nie ukrywam, że istotne stanowiska w KE są dla nas bardzo ważne i będziemy negocjować, aby je dostać. To część naszych politycznych ambicji.
Martin Schulz
Niemiecki eurodeputowany z ramienia SPD, przewodniczący Grupy Socjalistycznej w Parlamencie Europejskim