Trzy dni temu Angelika spoczęła na cmentarzu w Szaflarach (woj. małopolskie). Dzień wcześniej egzaminator Edward R. (62 l.) usłyszał zarzut spowodowania katastrofy w ruchu lądowym ze skutkiem śmiertelnym. Bo to on odpowiadał za bezpieczeństwo swojej podopiecznej. Wciąż jednak nie jest jasne, jak wyglądały ostatnie chwile przed tragedią.
To było czwarte podejście Angeliki do egzaminu. Wiadomo, że bardzo się denerwowała, chciała mieć to już za sobą. – Bo u nas łatwiej zdać maturę niż zrobić prawo jazdy – mówią miejscowi.
Przejazd kolejowy to obowiązkowy punkt każdego egzaminu, dlatego Edward R. polecił kursantce przejechanie przez niego. Wybrał akurat ten niestrzeżony na peryferiach Nowego Targu. Ze wstępnej analizy monitoringu wiadomo, że Angelika nie zatrzymała się przed przejazdem, zignorowała znak „stop” i krzyż św. Andrzeja. W tej sytuacji eksperci od ruchu drogowego nie mają wątpliwości, że egzaminator powinien zatrzymać auto i nie dopuścić, by znalazło się na torach. Dlaczego tak się nie stało?
Chciałem zatrzymać samochód i zakończyć egzamin po przejechaniu torów – zeznał w prokuraturze Edward R. Ale możliwa jest także inna wersja wydarzeń. Być może mężczyzna od razu powiedział kursantce, że oblała, a ona odruchowo zatrzymała auto. Właśnie to będą teraz sprawdzać prokuratorzy. – Planujemy przeprowadzenie eksperymentu w miejscu tragedii - mówi Józef Palenik, szef prokuratury w Nowym Targu.
Śledczy wnioskowali o tymczasowy areszt dla egzaminatora, ale sąd uznał, ze nie ma takiej konieczności. Mężczyzna będzie więc odpowiadał z wolnej stopy. Grozi mu od 6 miesięcy do 8 lat pozbawienia wolności.