- Pani Izo, skąd w pani tyle energii?!
- Chyba z genów. Zawsze byłam w ruchu. Obejrzenie filmu do końca dla mnie to problem. Dobrze, że są reklamy, bo w tym czasie szybciutko coś zrobię. Posprzątam w kuchni na przykład. Mój brat żartuje: - Z Izą nie trzeba prądu. Dać jej żarówkę do ręki i się zaświeci.
- Ma pani lepszą figurę niż 30 lat temu. Czy to zasługa operacji plastycznych?
- Nie. Codziennie jeżdżę 40 min na rowerku, potem idę na basen i 40 minut się gimnastykuję.
- Ja bym chyba nie dała rady...
- A ja bez tego żyć nie mogę. Naprawdę, jak tak rozruszam kości, to od razu lepiej się czuję.
- A stosuje pani jakąś dietę?
- Stosowałam różne, lotników i szpinakową. Ale najskuteczniejsza to mniej kalorii. Odsunęłam pieczywo, słodycze... Nie powiem, było to trudne, bo uwielbiam słodycze. Kiedyś powiedziałam o tym Hance Bielickiej, a ona na to: "A weź ty zjedz sobie cały tort, bo widzę, że ślinka ci leci, i będziesz mieć dość na całe miesiące". Oczywiście nie zastosowałam się do tej rady, bo staram się pilnować. Najgorzej jest podjadać.
- Kilka lat temu zmarł pani mąż, Zbigniew Dziewiątkowski, twórca, mózg zespołu. Nie myślała pani o wycofaniu się.
- To był straszny czas. Byłam załamana, bezsilna. Tak ciężko było mi się z tym pogodzić. Myślałam: "Ja bez niego nie dam rady". Ale musiałam wziąć się w garść, czułam się odpowiedzialna za ludzi z zespołu, oni przecież nie mogli stracić pracy. Lekarstwem na mój smutek była praca. Powiększyłam zespół, wydałam kolejną płytę...
- Ale bywa czasem taki dzień, że jest nam smutno i źle. Ma pani na to jakiś sposób?
- Powiem szczerze, nie mam wiele takich dni. Mam cudowne córki, obie mają dobrych mężów. Jestem szczęśliwa. Ale gdy się zdarzy taki dzień, to np. zrobię porządek w szafie, oddam suknię na cele charytatywne, wpłacę pieniądze. Od lat wspieram onkologię.