"Gazeta Polska Codziennie" napisała w czwartek, że 6 września do prezesa sądu okręgowego w Gdańsku zadzwonił ktoś, kto przedstawił się jako urzędnik z kancelarii Donalda Tuska. W rozmowie tej szef sądu miał prosić o instrukcje, czy przyspieszać posiedzenie sądu ws. zażalenia na aresztowanie Marcina P., prezesa Amber Gold. Prezes sądu miał też umówić się na spotkanie z premierem. Wstępnie zostało ono zaplanowane na 13 września. Gdańska prokuratura wszczęła już śledztwo w tej sprawie po zawiadomieniu prezesa gdańskiego sądu.
Zdaniem Ćwiąkalskiego, Milewski rozmawiając z osobą, która podała się za asystenta szefa KPRM, Tomasza Arabskiego, popełnił błąd i "grzech zawodowy". - Powinien polecić, by zwrócono się w tej sprawie do ministra sprawiedliwości, a dopiero szef resortu - jego przełożony - mógłby zwrócić się do niego - tłumaczy były minister.
Były szef resortu sprawiedliwości stwierdził również, że w tym przypadku można mówić "o jakimś sprzeniewierzeniu się pełnionej funkcji prezesa sądu". Podkreślił jednak, że w sprawie tej Milewski nie występował w roli sędziego. Nie powinno mu zatem grozić wykluczenie ze środowiska zawodowego.
- Nie zdarza się, by premier czy szef kancelarii premiera dzwonił do sądów - dodał Ćwiąkalski.