- Zniszczył mi życie - mówiła 22-letnia Joanna, gdy po dwóch latach śledztwa rozpoczął się proces doktora P. Bo gdy po jej rodzinnym miasteczku rozeszła się wieść, co ją spotkało, została dosłownie zaszczuta. Przeniosła się do innej miejscowości, ale to niewiele dało, więc zrezygnowała ze studiów pedagogicznych i wyjechała za granicę. - Przynajmniej tam jestem anonimowa - tłumaczyła.
Jej dramat wydarzył się w Strzelcach Krajeńskich, gdzie doktor P. miał jeden ze swych gabinetów. Gdy Joanna przyszła do niego na wizytę, stwierdził, że kobieta jest poważnie chora i konieczny będzie zabieg pod działaniem środków znieczulających. Dlatego w wyznaczonym dniu dziewczynie towarzyszyły jej dwie przyjaciółki. One zostały na korytarzu, ona weszła do środka.
Piotr P. znieczulił młodziutką pacjentkę. Na tyle mocno, że wpadła w rodzaj sennego letargu. Na tyle jednak słabo, że w przebłyskach świadomości miała wrażenie, że ktoś odbywa z nią stosunek seksualny. Już po wyjściu z gabinetu swoimi spostrzeżeniami podzieliła się z koleżankami. A te stwierdziły, że podczas zabiegu zza drzwi dochodził do nich rytmiczny odgłos mebla uderzającego o ścianę.
Kobiety z miejsca zawiadomiły policję, a ta zdążyła z rewizją w gabinecie ginekologa przed wizytą sprzątaczki. I z kosza na śmieci wydobyła zużytą prezerwatywę. Jak wykazały późniejsze badania genetyczne, wewnątrz znajdowała sperma doktora P., natomiast na zewnętrznej stronie gumy materiał genetyczny pochodzący z pochwy pacjentki.
Sprawa była oczywista, mimo to proces doktora P. ciągnął się przed Sądem Rejonowym w Strzelcach Krajeńskich aż dwa lata. W końcu jednak sędzia Róża Majchrzak ogłosiła wyrok: cztery lata więzienia, 10-letni zakaz wykonywania zawodu i 40 tys. zł zadośćuczynienia dla ofiary. - To stanowczo za łagodny wyrok. Będziemy się odwoływać - zapowiedziała już prokuratura.
Imię ofiary gwałtu zostało zmienione.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Zboczona trenerka uwodziła uczniów