O zmarłych mówi się dobrze albo wcale. Ale trudno jest powiedzieć coś dobrego o Mikołaju S. Najbliżsi odsunęli go od siebie, bo to oni musieli co dzień cierpieć jego napady podsycanego alkoholem szału i agresji. Dość powiedzieć, że rok temu wyszedł z więzienia, gdzie odsiedział wyrok za zastrzelenie kota.
Powrót na wolność świętował dziko. Tak dziko, że rodzina musiała interweniować. Podczas kłótni z synem Pawłem (27 l.) doszło do szamotaniny. 27-latkowi pomagał Wiesław S. (47 l.), nowy partner jego matki. Obaj obezwładnili Mikołaja S., następnie włożyli mu na głowę foliowy worek i związali taśmą.
Długo wozili go uduszonego po okolicy w bagażniku, aż wreszcie wybrali miejsce na porzucenie zwłok. Zakopali swoją ofiarę głęboko w lesie.
Zbrodnia pewnie nie wyszłaby na jaw. Nikt po zamordowanym nie płakał, nikt go nie szukał. Dopiero późną zimą wygłodniałe zwierzęta wykopały jego ciało i rozwłóczyły po okolicy. Sprawą zajęła się policja, która po śledztwie dotarła do Pawła S. i Wiesława S.
Obaj w sierpniu stanęli przed sądem, grozi im dożywocie.
ZOBACZ: Miała dość niesprawiedliwego traktowania Otruła swoją szefową