Tragicznego dnia pan Krystyn z kolegami był na wyrębie drzew w lesie pod Siemiatyczami. Nagle nad głowami drwali zebrały się czarne chmury. Zerwał się wiatr. Zanosiło się na potężną ulewę. Wszyscy pracujący w lesie postanowili ukryć się w samochodach. Pan Krystyn położył siekierę pod drzewem, miał ruszyć w kierunku auta. W tym momencie niebo przecięła błyskawica, rozległ się potężny grzmot. Z drzewa posypały się iskry.
>>> Gdańsk: Policjant molestował upośledzoną dziewczynkę?
Drwal padł na ziemię. Gdy zobaczyli to koledzy, wrócili, by mu pomóc. Niestety, nie żył już, a na ciele nie było śladów porażenia piorunem. - Musiał umrzeć na serce - łka Zofia Skibniewska (53 l.), żona drwala. Prawdopodobnie pan Krystyn tak przestraszył się potężnego grzmotu, że zmarł w jednej chwili.