- No pech! Auto zepsuło się tuż przed świętami - opowiada "SE" Nałęcz. - Ale cóż, ma już swoje lata, więc nie ma się co dziwić - dodaje. Polityk oddał BMW do warsztatu, stamtąd wyjechał zaś małym miejskim citroenem. - Dostałem samochód zastępczy, a mechanik złożył mi noworoczną obietnicę, że zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby w styczniu moja maszyna ruszyła! - śmieje się Nałęcz.
Bez wątpienia zdaje sobie sprawę, że do Pałacu Prezydenckiego (gdzie chce przez pięć najbliższych lat mieszkać) prowadzi bardzo długa, kręta i wyboista droga. W dodatku sondaże - przynajmniej na razie - nie dają Nałęczowi dużych szans. W ostatnim badaniu, przeprowadzonym na zlecenie "SE" przez instytut Homo Homini, byłego wicemarszałka Sejmu poparło zaledwie 3 proc. ankietowanych. Nałęcza to jednak nie zraża. Zaraz po Nowym Roku rusza w Polskę na spotkania z wyborcami. Tymczasem na lewicy nieoficjalnie coraz częściej mówi się, że Nałęcz nie myśli poważnie o starcie w wyborach prezydenckich, tylko bada i przygotowuje grunt pod... Włodzimierza Cimoszewicza (59 l.). Czy ten "zastępczy" scenariusz może się sprawdzić?