W Sądzie Okręgowym w Łodzi trwa proces grupy, o której mówiła cała Polska. Na ławie oskarżonych zasiada 6 osób zamieszanych w kradzież 8 mln zł z bankowego konwoju. Wśród nich jest główny wykonawca skoku - Krzysztof W. Odmówił składania zeznań, więc sędzia odczytał jego wyjaśnienia ze śledztwa.
- Razem z żoną mieliśmy prężnie działającą firmę odzieżową, dwa sklepy i co roku wyjeżdżaliśmy z dziećmi na wczasy - zeznawał w śledztwie. Ale w 2012 r. przyszedł kryzys spowodowany zalewem rynku tanią odzieżą z Chin i Krzysztof W. musiał firmę zlikwidować. Na domiar złego poręczył kredyt znajomym, którego ci nie spłacali. Jego majątek zajął komornik, a długi sięgały 100 tys. zł i rosły. - Nie mogłem patrzeć, jak cierpią moje dzieci i żona - tłumaczył. Gdy sędzia czytał te słowa, z oczu Krzysztofa W. zaczęły płynąć łzy...
Twierdzi, że próbował znaleźć stałą pracę, ale skończyło się na krótkich epizodach w kilku firmach. Wtedy z propozycją współpracy zgłosił się do niego jeden z oskarżonych, Marek K. (45 l.). - Powiedział, że znikną wszystkie moje problemy - zeznał Krzysztof W.
Co było dalej - wiadomo. Krzysztof W. pod fałszywym nazwiskiem i ze zmienioną fizjonomią zaczął grać rolę konwojenta w firmie ochroniarskiej. A kiedy nadarzyła się okazja - uprowadził furgonetkę z pieniędzmi. Forsy nawet nie powąchał, bo wszystko na to wskazuje, że ukradł ją wspólnikom organizator skoku, Grzegorz Łuczak, jedyny członek gangu, który nie został schwytany.