Mieszkańcy Kotunia zachodzą w głowę, doszukując się przyczyn tragedii. Łukasz i jego tata Bogdan byli normalnymi i zrównoważonymi mężczyznami. Wszyscy ich lubili, bo zawsze byli życzliwi i uśmiechnięci. Co się więc stało? W dniu swojego samobójstwa Łukasz Roman rankiem rozmawiał z matką. Powiedział, że idzie do kolegi i niedługo wróci. Jednak ruszył wzdłuż torów kolejowych. Wskoczył prosto pod lokomotywę. - Dlaczego mój Łukasz nie chciał już dłużej żyć? - zastanawia się pani Beata Roman. - Był kochanym chłopcem, któremu na wszystko pozwalaliśmy. Nie miał żadnych kłopotów, a przynajmniej nic mi nie mówił - dodaje matka chłopaka.
Po śmierci syna Bogdan Roman się załamał.
- Mąż chodził struty i smutny, nie mogłam z nim nawiązać kontaktu. Na dodatek kilka miesięcy później zmarła jego siostra. To go dobiło - wspomina pani Beata. Feralnego dnia jej męża widziano na cmentarzu przy grobie syna. Stał chwilę, modlił się, uronił kilka łez i szybkim krokiem ruszył w kierunku przejazdu kolejowego. Minął zarośla przy nasypie, usiadł na torach, czekał na pociąg. Kiedy usłyszał, że nadjeżdża, poderwał się, stanął twarzą do lokomotywy. Uniósł ręce. Na jego widok maszynista zaczął gwałtownie hamować. Nie zdołał zatrzymać pociągu. Bogdan zginął dokładnie w tym samym miejscu, co jego syn. - Może w ten sposób pragnął podkreślić, że ponad życie kochał Łukasza - mówi Beata Roman. Obaj mężczyźni spoczęli w tym samym grobie na cmentarzu w Kotuniu.
Zobacz: Józef Oleksy POGRZEB. Kiedy odbędzie się pogrzeb byłego premiera? Znamy datę ceremonii pochówku
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail