Zginęli niosąc pomoc

2009-02-18 8:00

Kiedy ratownicy z lotniczego pogotowia ratunkowego we Wrocławiu usłyszeli o makabrycznym karambolu na autostradzie A4 i rannej kobiecie w ciąży, która bardzo potrzebuje ich pomocy, nie wahali się ani sekundy. Natychmiast wyruszyli ze swojej bazy.

Mimo mgły i śnieżnej zawiei przed godziną 8 rano pilot Janusz Cygański (47 l.), lekarz Andrzej Nabzdyk (42 l.) i ratownik medyczny Czesław Buśko (50 l.) wystartowali śmigłowcem Mi-2 z Wrocławia.

Okrutny los sprawił, że 400 metrów od miejsca, w którym doszło do karambolu, ich maszyna runęła na ziemię. Dla pilota śmigłowca i ratownika, który miał nieść pomoc ofiarom masakry na autostradzie, to był ostatni lot.

To był istny horror. Była godz. 7.15 rano, gdy na autostradzie A4 na wysokości miejscowości Budziszów Wielki (woj. dolnośląskie) zderzyło się 10 pojazdów: 2 tiry, 2 busy i 6 samochodów osobowych. W karambolu rannych zostało 10 osób, w tym kobieta w ciąży. Na autostradzie natychmiast powstał gigantyczny korek, który uniemożliwił służbom ratunkowym dotarcie do rannych. A dla rannej kobiety w ciąży liczyła się każda sekunda. Dyspozytor lotniczego pogotowia ratunkowego podjął więc decyzję o wysłaniu wysłużonego śmigłowca Mi-2.

W tym czasie dyżur pełnili: lekarz Andrzej Nabzdyk (42 l.), aktualny mistrz świata w ratownictwie medycznym, doświadczony ratownik Czesław Buśko (50 l.) i pilot Janusz Cygański (47 l.), kierownik wrocławskiego pogotowia lotniczego. Najlepsi i najbardziej doświadczeni ratownicy mimo gęstej mgły, padającego śniegu i silnego mrozu wyruszyli na ratunek ciężarnej. Fatalna pogoda sprawiła, że ponad 20-letni śmigłowiec, którym lecieli, z trudem pokonywał kolejne kilometry. Dosłownie kilkaset metrów od miejsca, w którym doszło do karambolu, maszyna nagle zaczęła tracić prędkość. Po chwili runęła w dół, roztrzaskując się o ziemię i drzewa.

Potężne śmigła maszyny ścinały grube pnie niczym zapałki. - Usłyszałem potężny głuchy huk - opowiada świadek tej masakry Bronisław Baziuk (55 l.) z Jarostowa.

Lekarz Andrzej Nabzdyk mimo poważnych obrażeń cudem wydostał się ze zniszczonej maszyny i padł w głębokim śniegu. Na szczęście mężczyzna miał przy sobie telefon komórkowy i zdołał jeszcze wezwać pomoc. - Rozbiliśmy się, ale nie wiem gdzie. Nie wiem, co z resztą załogi, są nieprzytomni - lekarz mówił resztkami sił.

Zaalarmowane przez lekarza (ok. godz. 7.48) pogotowie natychmiast wysłało kolejne śmigłowce i kilkanaście jednostek straży pożarnej na poszukiwanie ratowników. Chociaż mijały cenne minuty, to znalezienie miejsca katastrofy we mgle i śnieżycy było bardzo trudne. - Spróbowaliśmy namierzyć komórkę lekarza. Dzięki temu udało się zawęzić poszukiwania - relacjonuje Andrzej Szczęśniak, zastępca komendanta wojewódzkiego straży pożarnej. Jednak i to nie pomogło. Wrak śmigłowca nie był nawet widoczny dla helikopterów, które metr po metrze przeczesywały cały teren. Dopiero po upływie półtorej godziny (ok. 9.15) ratownicy dotarli do swoich kolegów. Niestety, pilot Janusz Cygański i ratownik Czesław Buśko już nie żyli. Lekarz Andrzej Nabzdyk z poważnymi obrażeniami został przetransportowany śmigłowcem do szpitala wojskowego we Wrocławiu. Tam od razu trafił na salę operacyjną, gdzie przeszedł operację pogruchotanych nóg. Jego stan jest ciężki, ale życiu rannego lekarza nic nie zagraża.

Przyczyny katastrofy Mi-2 nie są jeszcze znane. Choć Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych już rozpoczęła badanie wraku śmigłowca i miejsca tragedii, to raport na temat przyczyn wypadku poznamy dopiero za kilka miesięcy.

Śmigłowiec MI-2 plus

To zmodernizowana wersja Mi-2, wyprodukowany 20 lat temu na licencji radzieckiej

l był jedną z 17 maszyn tego typu należących do Lotniczego Pogotowia Ratunkowego l osiąga prędkość 190 km/h l może przebywać w powietrzu ok. 2 godz. l załogę stanowią: pilot, lekarz i ratownik medyczny l na pokład może zabrać jednego pacjenta

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają