Tego pogrzebu mieszkańcy Głodowa (woj. pomorskie) i okolic nie zapomną. Niewidomy Jan Kapiszka zmarł 9 sierpnia w domu swojej siostry Anny L. (76 l.), u której mieszkał i która opiekowała się nim niemal całe życie. Był bardzo religijnym człowiekiem, co miesiąc wspomagał parafię pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Kramarzynach skromnymi datkami ze swojej renty. Po śmierci zwłoki pana Jana trafiły do zakładu pogrzebowego w Miastku, później w porozumieniu z proboszczem Krzysztofem R. wstawione zostały do przykościelnej kaplicy.
Pogrzeb miał odbyć się trzy dni później w sobotę 12 sierpnia o godz. 11. Przed kaplicą zebrali się żałobnicy. Wszyscy zakrywali usta i ledwo łapali oddech. Najbardziej wrażliwi wymiotowali. - Proszę sobie wyobrazić, jak wyglądało ciało mojego brata, kiedy odmawialiśmy różaniec. Było całe spuchnięte, a z ust wylatywała krew. Rozkładało się już. Strasznie śmierdziało - wspomina Anna L. Wszyscy czekali na przyjazd księdza Krzysztofa, ale nie było go ani w kościele, ani na plebanii.
- Ktoś widział, że proboszcz spakował wcześniej do auta leżaki, materace i gdzieś pojechał ze swoją gosposią, która jest w ciąży, i jej dzieckiem. Nie odbierał telefonu - mówi pani Anna.
Pracownicy firmy pogrzebowej ubłagali księdza z sąsiedniego Tuchomia, by przyjechał i odprawił nabożeństwo pogrzebowe. Trumna nie została jednak wniesiona z kaplicy do kościoła, bo obawiano się, że żałobnicy zatrują się trupim jadem. Ksiądz Krzysztof R. nie pojawił się już tego dnia.
Kuria Diecezji Peplińskiej nie chce komentować sprawy. Krzysztof R. został odwołany z funkcji proboszcza w Kramarzynach i wyjechał ze wsi.
Zobacz: SZOKUJĄCE zachowanie pieszych na trasie szybkiego ruchu w Gliwicach! [ZDJĘCIA]
Przeczytaj też: Częstochowa: ogolili 16-latkowi głowę na łyso i pomalowali mazakiem!
Polecamy: Udawała martwą, żeby przeżyć atak męża