Radośnie chodzi po knajpach, z wilczym apetytem pałaszuje potężne porcje. Spaceruje po mieście, jeździ z żoną na zakupy, tankuje samochód. Widać, że Maciej Zientarski (36 l.) błyskawicznie wrócił do świetnej formy. Dziennikarz, który cudem uszedł z życiem z roztrzaskanego ferrari, dobrze się czuje i prowadzi coraz bardziej aktywny tryb życia. Tylko jakoś nie może znaleźć czasu na wizytę w prokuraturze, żeby złożyć zeznania w sprawie tragicznego wypadku.
Rozradowany Zientarski podjeżdża z żoną pod restaurację "Między Nami" w centrum Warszawy. Coś na ząb, chwila relaksu i błogi spacerek. Zientarski dobrze wie, co powinno się robić po sutym posiłku, żeby być w formie.
Tu zwolni, tam przyspieszy, zatrzyma się przed wystawą. Część zakupów niesie żona, część on. Na pierwszy rzut oka widać, że przychodzi mu to bez najmniejszego trudu. Jeszcze tylko tęskny rzut oka na przejeżdżające eleganckie samochody, po czym sadowi się w aucie obok żony i jadą dalej.
Zatrzymują się na stacji benzynowej. Zientarski, mimo makabrycznego wypadku, najwyraźniej wciąż czuje się kierowcą, bo osobiście tankuje paliwo. W jednej ręce trzyma wąż, a drugą pieszczotliwie poklepuje wóz. Wprost nie może się od niego oderwać. Po chwili znowu w drogę, tym razem do domu w Legionowie.
To skandal, że Maciej Zientarski znajduje czas i siły, żeby się zabawić, a nie może zostać przesłuchany przez prokuratora, który czeka na jego wyjaśnienia w sprawie tragicznego wypadku. Dziennikarz motoryzacyjny prowadził wtedy rozpędzone ferrari, w którym zginął nasz redakcyjny kolega, Jarek Zabiega (30 l.).