Był ranek i ponad 20-stopniowy mróz. Jeden z autobusów PKS Złocieniec (Zachodniopomorskie) nie wyjechał w trasę i trafił w ręce obu mechaników. Oczyścili przewody i filtry paliwa. Autobus nie odpalał. Stało się jasne, że w baku jest kasza zamiast płynnej ropy. Próbowali sobie z tym poradzić, dolewając do zbiornika benzyny.
Jeden z mechaników odkręcił korek, a drugi już miał lać benzynę, kiedy z baku buchnął na nich ogień. Rękawiczki i czapka Grzegorza C. zajęły się ogniem. Mężczyzna szybko je zrzucił, ale jego twarz i ręce zdążyły już mocno ucierpieć. Nie zważał na to, bo obok leżał i palił się jego starszy kolega. Nie zważając na ból, chwycił gaśnicę, uruchomił ją. Obaj mocno poparzeni trafili do specjalistycznego szpitala w Gryficach. Artur T. utrzymywany jest w śpiączce farmakologicznej.
- Wystarczy iskierka, by doszło do wybuchu ognia. Dlatego do wlewania benzyny nie można używać nieatestowanych plastikowych pojemników - tłumaczy Zbigniew Kwiatkowski, komendant drawskiej straży pożarnej.
Policja przesłuchała już świadków wypadku. - Sprawę przekazaliśmy prokuraturze. Bada ją także inspekcja pracy, która ustali, czy w bazie samochodowej przestrzegane były przepisy BHP - dodaje Anna Młynarczyk, rzecznik drawskiej policji.