Urodził się w majątku Bratkówka na Podkarpaciu w rodzinie pieczętującej się herbem Biberstein. Wpojony mu w dzieciństwie świat wartości polskiego ziemiaństwa, którego nigdy się nie wyrzekł - nawet gdy legł on w gruzach - wyrzeźbił siłę jego charakteru. Prowokator, ekscentryk. Takim zapamięta go historia kultury. Doskonały gawędziarz, tytan fizycznej tężyzny - z którą do końca mocowała się ciężka choroba.
W jednym z wywiadów dla "Super Expressu" mówił: - Największym grzechem współczesnego społeczeństwa jest zanik formy. Uległa ona rozmyciu na wszystkich możliwych płaszczyznach: w życiu codziennym, w obrządkach kościelnych i świeckich. Nie ominęło to również sztuki, architektury. Dziś telewizyjna reklama smacznej potrawy wygląda w ten sposób, że młody człowiek wchodzi do domu, otwiera puszkę, rzuca się na kanapę i włącza telewizor. A przecież jedzenie jest ceremonią. Nawet najdrobniejszym elementom życia i otaczającej nas rzeczywistości należy nadawać odpowiednią formę, bo jeśli zatracimy się w świecie bez formy, ogarnie nas pustka.
Krytyk sztuki Andrzej Osęka wczoraj powiedział o artyście: - Znałem Franka od 54 lat. To człowiek ogromnego talentu, nieprawdopodobnych osiągnięć, wspaniale opanował warsztat. Choć wydawał się nieopanowanym człowiekiem - ryzykowny, ale niebanalny. Wiedział, jak osiągnąć doświadczenie zmysłowe obcowania z ciałem - jak sprawić, żeby piersi i całe ciało kobiety żyło pod ołówkiem, pociągnięciem pędzla. Niezwykła osobowość.