Przez ostatnie siedem lat pan Zygmunt odwiedzał grób przyjaciela. Czyścił go, przynosił świeże kwiaty i znicze. Odwiedzał cmentarz bardzo często. Powodem była nie tylko troska o miejsce spoczynku Mieczysława D., ale również wyrzuty sumienia.
Kiedy kolega umierał, poprosił Zygmunta S., aby zaopiekował się jego żoną. Spełniał wolę przyjaciela tak troskliwie, że po paru miesiącach od zakończenia żałoby zamieszkał z wdową. Wcześniej pędził żywot samotnika, a u jej boku rozkwitł. Nie chciał zrezygnować z kobiety, na którą czekał dosłownie całe życie, ale wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju.
- Przyjacielu, nie miej do mnie żalu. Ja ją naprawdę pokochałem. Wybacz, że teraz ci ją zabrałem - modlił się za każdym razem, klękając przy grobie kompana pan Zygmunt.
Ale poczucie skruchy i niepewność jednak nie ustępowały. Co pewien czas nękany nimi budził się w nocy. Zupełnie jakby czuł pełne gniewu krzyki zmarłego. Męczyło go też pytanie, z kim będzie jego ukochana po śmierci. Czy wróci do prawowitego męża, czy to z nim pozostanie na drugim świecie? Tak było i tym razem. Pan Zygmunt zapalił lampki na grobie przyjaciela. Zatopił się w rozmyślaniach i modlitwie. Nagle poczuł skurcz w sercu. Zatoczył się. Upadł na mogiłę pana Mieczysława. Westchnął i wyzionął ducha na grobie przyjaciela.