W tym samym wypadku zginęła jego ukochana żona Beata (29 l.) i ich półroczny synek Jaś. Cała trójka jechała nad Bałtyk, na ich pierwsze wspólne wakacje.
Na ten wyjazd Maciej Zawieja cieszył się od dawna. Od wyborów ciężko pracował, przez co w rodzinnym domu był ledwie gościem. Nawet wtedy, kiedy 6 miesięcy temu na świat przyszedł Jaś, dalej pracował licząc, że w czasie wakacyjnej przerwy wreszcie będzie mógł spędzić czas z tymi, których kocha najbardziej. Rodzice na miejsce wakacji wybrali Bałtyk, żeby ich malutki synek pobaraszkował na piaszczystych plażach. Niestety, nie dane im było dotrzeć na urlop...
Jechali we trójkę samochodem, byli już prawie na miejscu, pod Koszalinem, kiedy nagle pani Beata, która prowadziła samochód, straciła nad nim panowanie. Nie wiadomo dlaczego, ale samochód zjechał na lewy pas ruchu. I właśnie wtedy z przeciwka nadjechał autobus PKS. Nie było już miejsca na hamowanie, nie było jak uciec przed stalowym kolosem.
Beata i Maciej nie zdążyli nawet krzyknąć, kiedy ich samochód wbił się w autobus. Wnętrze pojazdu w mgnieniu oka zamieniło się w śmiertelną pułapkę, z której nie było żadnej ucieczki. Cała trójka została zmiażdżona z przerażającą siłą. Z ich auta został tylko koszmarnie poskręcany wrak, wokół którego rozsypały się szczątki ich bagażu - kawałki wózka, którym mieli wozić Jasia na spacery po plaży, dziecięce zabawki, strzępy ubrań itd.
Pani Beata i Jaś zginęli na miejscu, a pan Maciej ze zmiażdżonym ciałem trafił do szpitala. Choć przeszedł kilka operacji, lekarze nie są pewni, czy uda się go uratować.
- To okropne, co się stało. Z kolegami radnymi byliśmy już na mszy, na której modliliśmy się o łaskę ocalenia Macieja - powiedziała nam Maria Nowicka (73 l.), poznańska radna z PO.