W okolicy pan Antoni słynął jako złota rączka. Jeśli trzeba było coś zrobić, to wszyscy zawsze szli do niego. Nigdy nikomu nie odmówił pomocy. Feralnego dnia pojechał do lasu, by zebrać drewno na opał dla rodziny. Załadował przyczepkę suchymi gałęziami i zbierał się do domu... Niestety, dodając gazu nie przewidział, że obciążona drewnem przyczepa tkwi aż tak mocno w ziemi. Na domiar złego, zamiast na sztywnym dyszlu podczepił przyczepę do traktora linką. Ta sprężynowała, co dodatkowo poderwało ciągnik do góry.
- Boże - zdążył tylko krzyknąć, zanim na piersi zwalił mu się straszny ciężar. Zaalarmowany krzykiem mężczyzny na miejsce tragedii przybiegł brat pana Antoniego.
- Był już cały siny, westchnął tylko trzy razy, jakby żegnał się ze światem i uleciało z niego życie - relacjonuje Piotr Bordzio (52 l.).
Antoni Bordzio osierocił trzy córki. Jego żona wciąż nie może dojść do siebie po tej tragedii.
- Całe życie pracował przy ciągnikach, jeszcze w PGR. Zawsze wszystkim pomagał. Nawet jak mu wstawili rozrusznik serca. Co my teraz bez niego zrobimy - płacze Henryka Bordzio (53 l.).