- Znak, który w polskim kodeksie drogowym nie istnieje! - mówi zbulwersowany Ryszard Jarusz (62 l.), instruktor nauki jazdy. - Nie mam pojęcia, jakim prawem on tu stoi ani też dlaczego miałbym tu nie jeździć z moimi kursantami? To jakiś obłęd! - dodaje.
Wynalazek, o który chodzi, to wielka litera "L" wpisana w oficjalny znak "zakaz ruchu". Obok widnieje tablica informująca, że jest to teren prywatny. Sprawdziliśmy, rzeczywiście ten odcinek ulicy jest prywatny.
- Ulica Annopol jest powiatowa na odcinku do ulicy Odlewniczej - tłumaczy Wioletta Bartoszek, zastępca naczelnika wydziału infrastruktury dzielnicy Białołęka. - Jej końcowy odcinek już nie - wyjaśnia.
To jednak w żadnym razie nie upoważnia właściciela ulicy do ustawiania znaku, którego prawnie nie ma.
- Właściciel drogi może sobie wystawić, co tylko chce - tłumaczy młodszy inspektor Wojciech Pasieczny (52 l.) ze stołecznej drogówki. - Jednak taki znak drogowy nie istnieje. A co za tym idzie, nie ma żadnego obowiązku przestrzegania go.