Taka historia rzadko się zdarza. Pani Agnieszka wracała od lekarza, kiedy nagle koło oddziału banku BZ WBK w Jelczu Laskowicach zauważyła na chodniku niewielki szary woreczek. Schyliła się i podniosła go.
- Śpieszyłam się na autobus do domu, więc schowałam worek do torby. Nie wiedziałam, co jest w środku - opowiada kobieta.
W domu jej mąż zajrzał do worka i...
- Ciśnienie mi skoczyło - opowiada Piotr Tarka (38 l.). - Tam były dwa pliki nowiuśkich studolarówek. W sumie aż 20 tysięcy dolarów. Pani Agnieszka i jej mąż są bezrobotni, mają czwórkę dzieci, ale ani przez moment nie pomyśleli, by zatrzymać pieniądze.
- Od razu wiedziałam, że trzeba te dolary oddać - mówi kobieta. Natychmiast pojechała z mężem na policję.
Okazało się, że pieniądze posiali konwojenci z firmy zajmującej się przewozem gotówki.
Zgodnie z prawem pani Agnieszce należy się znaleźne. To całe dziesięć procent, czyli około 6900 złotych.
- Najpierw musimy wyjaśnić, jak pieniądze zostały utracone. Jeśli okaże się, że według prawa należy się znaleźne, to oczywiście wypłacimy je - zapewnia Ryszard Międzybrodzki, dyr. ds. marketingu i sprzedaży z firmy Brinks, która zgubiła przesyłkę.
- Przydałyby się te pieniądze. Na remont mieszkania i dla dzieci - wzdycha pani Agnieszka.