- Pani Jadwigo. Dziś mijają trzy lata, odkąd pani syn, Lech Kaczyński, został wybrany na Prezydenta RP. Czy planuje pani jakoś czcić tę rocznicę?
- Nie, nie planuję. Szczerze mówiąc, nie pamiętałam o tym, choć ten dzień był dla mnie ogromnym przeżyciem.
- Czy gdyby syn nie został głową państwa, pani życie przez te trzy ostatnie lata wyglądałoby inaczej?
- Na pewno byłoby mniej barwne, spokojniejsze. A tak? Ciągle coś się dzieje. Z tym że nie wiem, czy to wyłącznie kwestia prezydentury. W ostatnim czasie sporo chorowałam. To sprawiło, że nie bardzo mogłam aktywnie uczestniczyć w życiu.
- Choroba to jedno, ale pani ruchy krępuje też pewnie fakt, że jako "pierwsza matka" jest pani pod ochroną...
- Początkowo było mi trudno. Usiłowałam nawet uciekać. To było na początku. Szłam do przyjaciół na imieniny. Zobaczyłam, że ktoś za mną idzie. Ja nie jestem tchórzliwa, ale ten mężczyzna mnie zaniepokoił. Kluczyłam po różnych uliczkach, żeby go zgubić. Jednak przechytrzył mnie - stanął pod drzwiami przyjaciół razem ze mną. Na szczęście w międzyczasie zorientowałam się, że to funkcjonariusz BOR-u... Teraz bardzo lubię tych panów. Są mili.
- Czuje się pani czasami jak w klatce?
- Może nie jak w klatce, ale czasem jestem tym skrępowana. I tęsknię za długimi samotnymi spacerami.
- Lech Kaczyński zdradził kiedyś, że krępuje go, gdy jest rozpoznawany na ulicy...
- Mnie też, ale staram się nie zwracać na to uwagi.
- Zdarza się, że zaczepiają panią ludzie na ulicy?
Nie spotkałam się nigdy z żadną przykrością.
- Czy w ciągu tych trzech lat Lech Kaczyński - pani syn - jakoś się zmienił? Media pokazują go jako człowieka kłótliwego...
- Znam Leszka i wiem, że nie jest kłótliwy. I to, co pokazują media, nie ma nic wspólnego z prawdą o nim. To jest człowiek, który absolutnie wierzy, że trzeba dla Polski zrobić pewne rzeczy i traktuje to jako misję. Stąd ta powaga. Jak byli mali, czytałam synom Trylogię. Mieli po 9 lat. Pamiętam, że poszli wtedy pewnego razu do biblioteki i pani dała im tam książeczkę o przygodach Pchełki... Oni z tej biblioteki wyszli.
- Ale przecież mają poczucie humoru. Kochają zabawne wiersze Brzechwy. Słyszałam kiedyś, jak Jarosław Kaczyński recytował Lisa Witalisa...
- To prawda, zawsze strasznie to lubił. Kupiłam im bajki Brzechwy, jak mieli po 4 lata. Pamiętam, na placu Wilsona był wówczas taki trawnik z ławeczką. Czytaliśmy je tam aż do zmroku.
- Publicyści mówią, że prezydent się męczy w swojej roli. Że to jest rola, która go konfunduje.
- Nie podzielam tej opinii.
- Więc wróćmy jeszcze do pytania o zmiany. Co się zmieniło w pani synu w trakcie prezydentury?
- Zmieniło się na pewno to, że w końcu, co mnie bardzo cieszy, przywiązuje większą wagę do swojego wyglądu.
- To na plus.
- Tak. Bo nie dbał w ogóle. A teraz rozumie bardziej, że to jest istotne. Od początku z moimi synami było pod tym względem okropnie. Nie dbali o wygląd - ani jeden, ani drugi.
- Kłóciła się pani z nimi o ubrania?
- Naturalnie. Ich to z jednej strony nie interesowało. Ale z drugiej... Jak kupiłam im zielone wiatrówki - a trzeba pamiętać, że wtedy wszyscy chodzili na buro - to oni powiedzieli, że są zbyt kolorowe. Potem jeszcze pojechałam do Anglii i kupiłam im wiatrówki beżowo-brązowe. Wydawały mi się piękne. Musiałam oddać, bo też podziękowali.
- A zmiany na minus? Mówi się, że prezydent chodzi bardzo późno spać.
- Tak. Ale Leszek zawsze raczej pracował do późna. Jarek też. Czasem pukam do jego pokoju o nawet o drugiej w nocy. I dopiero wtedy obiecuje, że się położy.
- Jako mali chłopcy też byli nocnymi markami?
- To byli żywi chłopcy, ale jak byli mali, to ich po prostu kładłam spać i spali. Chociaż musiałam im śpiewać. Czasem nawet półtorej godziny. My zresztą całą rodziną byliśmy nocnymi markami.
- W którym momencie podczas tej prezydentury była pani najbardziej dumna z syna? Kiedy leciał do Gruzji?
- Wtedy trochę się bałam... Trudno mi powiedzieć tu coś innego, bo ja się przede wszystkim bałam. Ale poza tym myślałam - na szczęście dla siebie - że on jednak musi to zrobić.
- Konsultował z panią wyjazd?
- Nie.
- A kiedy się pani o tym dowiedziała?
- Zadzwonił, że leci. Odłożył słuchawkę i koniec.
- Wiedziała pani, co to będzie za lot?
- Dowiadywałam się wtedy od Jarka.
- A przemówienie na placu w Tbilisi pani oglądała?
- Tak. Ono było patetyczne, ale to była szczególna chwila. Myślę, że było bardzo dobre. Ja sama przeżyłam wojnę. Takie działanie wydawało mi się po prostu konieczne.
- A po tym wszystkim prezydent dostał od pani burę? Opowiadał przecież, że w pewnym momencie sam bał się o życie.
- On mi to powiedział bardzo niedawno. Dobrze, że wtedy nie wiedziałam...
- Przez całe swoje życie mieszka pani na Żoliborzu. Teraz na Mickiewicza, wcześniej na Lisa-Kuli. Ale odkąd Lech Kaczyński został prezydentem, nie spędza pani czasu w jednym miejscu. Jeździ pani na przykład do Juraty. Dobrze się tam pani czuje?
- Lubię jeździć do Juraty. Tam jest taki spokój. Czuję się tam fizycznie dużo lepiej. Widocznie jest tam dobre powietrze. W Juracie jest pięknie. Jest tam mały kościółek. Lubię go. Ładnie w nim śpiewają. Ja zresztą bardzo lubię atmosferę kościoła. Od dziecka - tak mnie wychowano, jeszcze w domu u dziadków - mam poczucie, że kościół to takie szczególne miejsce, w którym łatwiej uwierzyć, że wszystko będzie dobrze.
- Jurata to też spotkania z pani bliskimi - wnuczką Martą i prawnuczkami.
- Tak. Obie moje prawnuczki: Ewa i Martynka, są urocze. Marta jest wspaniałą matką. Mąż Marty, Marcin, jest bardzo pozytywnym, energicznym młodym mężczyzną. Marta jest w niego zapatrzona. I chyba stąd to imię: Martyna. Mnie się samo imię, szczerze mówiąc, nie bardzo podoba.
- Nikt z panią nie konsultował imienia prawnuczki?
- Ależ konsultowali. I byłam przeciwko. Ale oni się uparli.
- Kto? Marta?
- I Marta, i Marcin.
- A Lech Kaczyński jest dobrym dziadkiem?
- Jest bardzo dobrym i kochającym dziadkiem.
- Lubi pani spotkania rodzinne?
- Oczywiście. My zawsze spędzaliśmy święta razem. Szczególnie Wigilię. Niezależnie kim synowie byli, zbieraliśmy się u mnie albo u mojej siostry na Saskiej Kępie. Zwłaszcza tam - u Tomaszewskich, gdzie często np. na imieniny przychodziło wielu artystów. To były bardzo miłe spotkania. Czasami panowie kłócili się zawzięcie o politykę i trzeba było ich godzić. Czasami spotykamy się też u Konrada, czyli brata mojej synowej. On i jego żona Teresa mieszkają na Zaciszu. Bardzo ich lubię.
W TYM MOMENCIE NA STÓŁ WCHODZI KOT ALIK. ZACZYNA PODGRYZAĆ STOJĄCE W WAZONIE KWIATY (- Alik, nie wolno. To jest kot nie bardzo grzeczny. Ale on ma już 10 lat i trzeba uszanować jego wiek... - tłumaczy ze śmiechem pani Jadwiga Kaczyńska).
- A czy wśród tych osób są czasem przyjaciele synów?
- Tak, oczywiście.
- Jednym z przyjaciół prezydenta i premiera był Ludwik Dorn. Poznała go pani?
- Tak, naturalnie. Ukrywał się u mojej przyjaciółki, znalazłam mu miejsce. Jarek przyszedł do mnie kiedyś i powiedział, że jest taka sprawa: Ludwik Dorn nie może mieszkać już tam, gdzie mieszka, bo czekają na niego z aresztowaniem. Poszłam więc do swojej najbliższej przyjaciółki pani Barbary Winklowej. Udostępniła mu mieszkanie swego zięcia. Musiałam tam wprowadzić Ludwika Dorna. I tak go poznałam. To był rok 1981. Ale Jarek go już wcześniej znał.
- Ludwik Dorn był tak blisko z pani synami, że mówiono o nim "trzeci bliźniak"...
- Z tego, co wiem, był przyjacielem Jarka. Od 1976 roku, kiedy powstawał KOR. Jarek natychmiast przylgnął do KOR-u. Dlatego się pewnie nie ożenił. I dlatego do KOR mam żal (uśmiech). "Trzeci bliźniak" to taka licentia poetica. On nie spędzał u nas dużo czasu.
- Teraz drogi pani synów i Dorna się rozeszły. To się stało nagle?
- Jarek się tak nie zwierza. Czasem mówił, że Ludwik Dorn go zawodzi. Jednak to, co się stało, było dla mnie niespodziewane.
- A którego z przyjaciół synów wyjątkowo pani lubi?
- Lubiłam bardzo kolegę Jarka Wojtka Hermelińskiego, który chodził z Jarkiem do podstawówki. Teraz jest znanym mecenasem.
- Jak spędza pani czas?
- Dopóki byłam zdrowa, to pisałam. Najpierw monografię bibliograficzną Jana Józefa Lipskiego. Potem przygotowywałam drugie wydanie. Jest teraz w rękach redaktorki.
- Czyta pani gazety?
- Naturalnie nie czytam "Gazety Wyborczej", bo to by było ponad moje siły. Czytam natomiast zawsze "Rzeczpospolitą", która jest różna. Wcale nie jest jednakowa. Czytam też "Gazetę Polską". Co tydzień. W środę. "Dziennik" jest kontrowersyjny. Szczególnie pan Cezary Michalski, jeśli wolno mi to powiedzieć. A chyba wolno, bo on pisze zupełnie jawnie. Więc ja też mówię jawnie. Kiedy pisał w "Życiu z kropką", był zupełnie inny.
- A czego pani w jego tekstach nie lubi?
- Nikt nie jest zadowolony, kiedy ktoś mówi o jego synach rzeczy nieprawdziwe. Chyba tego najbardziej. No, ale człowiek ma prawo mieć poglądy inne.
- A których publicystów pani ceni?
- Wildsteina, który mnie czasem złości. Ale czytam go zawsze. Zawsze czytam też Rybińskiego i panią Grzybowską. Bardzo lubię jej opinie. Myślę, że dobry jest też Semka i Ziemkiewicz. Bardzo sobie cenię Joannę Lichocką z "Rzeczpospolitej".
- A zagląda pani do tabloidów?
- Tabloidów specjalnie nie czytam, ale czasem interesują mnie obrazki albo jakieś plotki. Szczególnie że ja nie mam pojęcia, kto to są te wszystkie aktorki. Ja już mam 81 lat. Trudno, żebym się interesowała jakąś osobą, która tańczy. To znaczy mogłabym, gdyby to była moja pasja. Ale zawsze interesowałam się literaturą i teatrem.
- Które książki?
- Chcę przeczytać najnowszą książkę Wildsteina. Mam ją. A w ogóle wtedy, gdy jest mi smutno i kiedy jestem chora, bardzo lubię wracać do klasyki. Prawdziwej klasyki. Lubię też poczytać Agathę Christie. Ona należy do grupy najlepszych pisarzy świata. Bardzo dużo można się od niej dowiedzieć o prawie angielskim, o życiu, o prowincji, o czasach wojny.
- A teraz miała pani swój typ do literackiego Nobla?
- Nie, nie miałam typu. Z pisarzy polskich, którzy obecnie piszą, na pewno najbardziej cenię sobie Rymkiewicza. To nie znaczy, żebym go kochała. Ale cenię. Teraz na przykład wyszła jego nowa książka pt. "Kinderszenen". Już ją kupiłam.
- W telewizji ogląda pani "Wiadomości"?
- Tak. Głównie "Wiadomości". Ale oglądam też... "Ranczo". I czasem oglądam koncerty. Zwłaszcza na TV Polonia. Słuchałam do niedawna radia, ale kot mi zepsuł. Mam nowe, którego nie umiem obsługiwać.
- Czy zdarzyło się pani odpoczywać na balach?
- Ależ naturalnie! Kiedy byłam młoda, chodziłam na bale i zabawy.
- Na balu w Politechnice poznała pani przyszłego męża...
- Mój mąż pracował na Politechnice, ja jeszcze studiowałam... a poznałam go na balu w "Medyku". Poza tym modne też były prywatki.
- Synowie kontynuowali tę tradycję?
- Oni mniej. Leszek jest bardzo towarzyski. Ma masę przyjaciół, z tym że on źle tańczy. A Jarek w ogóle nie tańczy. Chociaż też lubi towarzystwo.
- A widziała pani syna tańczącego?
- Widziałam....
- Czy wybiera się pani na koncert z okazji 90. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości?
- Mam zaproszenie na tę galę. To bardzo ważna data. Więc wybieram się, choć teraz już nigdzie nie bywam. Proszę sobie wyobrazić, że ja pamiętam tę datę sprzed wojny, gdy jako mała dziewczynka mówiłam wiersz... Mój dom był bardzo patriotyczny. 11 listopada to dla mnie data ze wszech miar ważna.
- Chciałaby pani, żeby Lech Kaczyński jeszcze raz był prezydentem?
- Jeżeli ma to przynieść korzyść Polsce - a Leszek uważa, że jest jeszcze potrzebny - to tak.