Moczydłowski zdradził, jak najprawdopodobniej wyglądają obecnie dni Stefana W. Jak mówił: - Jak każdego aresztowanego w Polsce – o szóstej (pobudka- red). O siódmej apel, czyli poranna zbiórka, śniadanie, godzinny spacer, obiad, czas wolny, kolacja, o 22 godzinie gaśnie światło i spać. W międzyczasie badania, przesłuchania, ewentualnie spotkanie z adwokatem czy rodziną, jeśli zgodę wyrazi prokurator.W przypadku osoby aresztowanej strażnicy pełnią funkcje niemal hotelarskie. Muszą zapewnić aresztantowi miejsce do spania, jedzenie, środki higieniczne, opiekę lekarską. Nie mogą wyjść z inicjatywą wdrożenia programów terapeutycznych, bo przed wyrokiem sądu to jest niemożliwe. Aresztowanemu nie przysługuje resocjalizacja, o niej można myśleć dopiero po wyroku.
Zapytany, czy w areszcie nożownik ma dostęp do telewizji, Moczydłowski odpowiedział twierdząco, zaznaczając, że może mu on zostać utrudniony. Jak przekonywał: - Oglądając telewizję, Stefan W. może dopasowywać wersję swoich wyjaśnień do przekazu z mediów. Nasycać się rozgłosem tragedii. Budować linię obrony, a wśród kolegów z celi – swoją legendę. Następnie odniósł się do tego, jak będzie najprawdopodobniej traktowany przez współwięźniów. Jak gorzko skonstatował: - Przykro to przyznać - bohaterem. Zyskał uznanie świata przestępczego, szacunek grypsery, ma wysoką pozycję w całym areszcie. W ich mniemaniu to wojownik "o sprawiedliwość", walczył z niesprawiedliwą machiną sądowniczą, która według niego niesłusznie go skazała, a następnie stosowała wobec niego tortury. I wygrał. Przyniósł na tacy głowę polityka. W więzieniu już nikt nie będzie sprawdzał, czy sypnie. On już pokazał swoją siłę, charakter, zamanifestował swoje zdanie. Na oczach milionów zrobił show. Nie ma co się oszukiwać – na stu aresztowanych może kilku jest w stanie przyznać, że siedzi słusznie. Reszta, podobnie jak Stefan W., uważa się za ofiary systemu. On wykrzyczał głośno, co prawie wszyscy za murami myślą. Wychodzi na spacerniak z dumą i czuje podziw kompanów.
Kryminolog odniósł się też do doniesień, jakoby Stefan W. cierpiał na schizofrenię paranoidalną. Według niego: - Opierając się na historii jego poprzednich przestępstw, nic nie wskazuje, że jest schizofrenikiem. Osoby, cierpiące na tę chorobę, są podejrzliwe wobec świata, trudno nawiązują relacje, nie potrafią swobodnie się komunikować, wycofują się. Stefan W. jest zupełnie inny. To napastnik ofensywny. Najpierw w amerykańskim stylu z lat trzydziestych napada na bank. Robi wielki szum, każe ludziom padać na ziemię, jest pełen agresji. Następnie planuje morderstwo prezydenta Gdańska. Świadczy o tym kilka elementów. Proszę zauważyć, że Stefan W. nie stoi wśród publiczności. Przedostaje się w pobliże ofiary. Od początku dobrze wie, po czyją głowę przyszedł. Ustawia się od strony gości. Przyczaja na schodach i tam wyczekuje odpowiedniego momentu. Kiedy pojawia się łuna światła, prezydent podnosi lewą rękę ze sztucznym ogniem do góry. Odsłania ciało, a napastnik rzuca się na swoją ofiarę. Dźga go trzykrotnie nożem. Widzi, jak prezydent upada, nie wraca do niego, żeby jeszcze bardziej nasycić się agresją. Nie jest owładnięty szaleństwem, nie zadaje kolejnych ciosów. Biega za to jak bokser po ringu i cieszy się publicznie. Melduje wykonanie zadania. Opowiada o sobie, próbując wywołać współczucie wśród publiczności. Bo wie, że ludziom nie podoba się, jak kogoś niewinnie skażą, jak jest torturowany. Scenariusz jest dokładnie przemyślany. Nawet to, że nie będzie uciekał, bo przecież na ucieczkę nie ma żadnych szans. Jest nagrywany przez setki telefonów i kamery, ludzie robią mu zdjęcia. W jego zachowaniu jest dużo racjonalnego działania. Za dużo, jak na potencjalnego schizofrenika.