Tak będzie np. u rodziny Tecławów z Korzęcina na Pomorzu Zachodnim. To jedna z największych rodzin w Polsce. W małym domku na obrzeżach wyspy Wolin żyje 17 osób. Dwójka rodziców i ich 15 dzieci. Najmłodsze ma roczek, najstarsze jest już dorosłe - ma 22 lata, ale cały czas mieszka z rodzicami.
Spodziewana podwyżka chleba to wynik klęsk żywiołowych, które nawiedziły cały kraj. W niektórych rejonach ceny już podskoczyły, m.in. na południu, gdzie zaatakowała powódź. Ale podwyżki spodziewane są w całym kraju.
Ceny mąki wzrosły nawet o 100 proc., a drożeją też drożdże. Dla rodzin, w których chleb jest podstawowym produktem, to prawdziwy dramat. - Dziennie w naszym domu zjadamy nawet do 10 bochenków, a to kosztuje nas prawie 600 złotych miesięcznie. Im dzieci starsze, tym chleba zjadamy więcej. Jeżeli bochenek podrożeje o 30-40 groszy, to w skali całego miesiąca na chleb dodatkowo wydamy nawet 120 zł! - martwi się pani Dorota (46 l.).
Tecławowie uważają, że rząd powinien zrobić wszystko, by cena takich produktów, jak chleb czy masło, była stała. - Będzie trzeba z czegoś zrezygnować - ubrań, zabawek itd. - mówi głowa rodziny, Janusz Tecław (48 l.). - Trzeba się modlić, by razem z chlebem w górę nie poszły ceny innych produktów spożywczych. Bo przy naszym skromnym budżecie każda złotówka się liczy! - dodaje.