- Obudziłam się, gdy w moim pokoju spadł na podłogę karnisz - opowiada z płaczem Kazimiera Kurzynoga (73 l.), lokatorka z góry. - Potem zrobiła się dziura w suficie i zobaczyłam ogień. Wezwałam strażaków. To cud, że nic nam się z mężem nie stało. On jeździ na wózku inwalidzkim. Widać Bóg nad nami czuwa - wzdycha kobieta.
Z żywiołem przez cztery godziny walczyło prawie 30 strażaków. W tym czasie przerażeni lokatorzy stali przed budynkiem.
- Mam niepełnosprawnego męża. Ubrałam go i wywiozłam na wózku na podwórko. Potem czekałam, aż pogotowie przyjedzie i zabierze go do rodziny - mówi Krystyna Wawrzyniak (53 l.) z parteru. Jej mieszkanie na szczęście nie ucierpiało.
Inni lokatorzy mieli mniej szczęścia. - Od 1975 roku tu mieszkam i nigdy nic podobnego się tu nie działo. Teraz nie mam gdzie mieszkać, bo cały sufit mi się zawalił - rozpacza Kazimiera Kurzynoga.
Pechowa kamienica należy od kilku lat do prywatnych osób. Wczoraj rano na miejscu pojawiła się ich pełnomocnik. - Jeden z właścicieli jest z Przemyśla, drugi z Krakowa. Jak tylko uda mi się z nimi skontaktować, zastanowimy się, co dalej - tłumaczyła kobieta.
Na razie nie wiadomo, co było przyczyną pożaru. Lokatorzy boją się, że mógł go wywołać podpalacz. W nocy bowiem ktoś podpalił w okolicy kilka przyblokowych śmietników.