Tego dnia jak zwykle po obiedzie Zofia Prachnio położyła się na krótką drzemkę. Wcześniej rozpaliła w piecu, bo zrobiło się zimno. Zasnęła jak kamień. - Nagle obok pojawiła się mama, która zmarła 8 lat temu. Miała poważną minę. Powiedziała: Wstawaj Zosiu, uciekaj, bo zginiesz. Chciałam zapytać, co się stało, ale nie mogłam z siebie wydusić słowa. Bardzo się przestraszyłam. Otworzyłam oczy - wspomina.
Zobaczyła twarz mamy na tle dymu. Myślała, że to ciągle sen. Ale poczuła drapanie w gardle i szczypanie w oczy. Zaczęło się jej kręcić w głowie. Wstała z łóżka, była jednak bardzo słaba. Potykała się w kłębach dymu. - Nie poddawaj się! - znowu usłyszałam głos mamy - opisuje pani Zofia. To dodało jej sił. Wyszła na podwórko.
- Przestraszyłam się, gdy ją zobaczyłam. Ledwie żyła. Dusiła się, śmierdziała dymem. Opowiadała, że to matka uratowała ją przed zaczadzeniem. Myślałam, że jest w szoku - mówi Barbara J. (57 l.), sąsiadka.
Mieszkanie Zofii Prachnio jest w opłakanym stanie. Ściany pokrywa sadza, instalacje się sypią. - Nie stać mnie na remont pieca, bo mam tylko 515 zł emerytury. Boję się o życie. Mama czuwa nade mną, ale kiedyś mogę nie usłyszeć jej głosu - żali się 58-latka.