Na początku kwietnia niepubliczny Dom Opieki przy ul. Bobrowieckiej w Warszawie znalazł się w trudnej sytuacji. Nie było tam nikogo, kto mógłby zaopiekować się pięćdziesięcioma pensjonariuszami, wśród których były osoby zarażone koronawirusem. Pracownicy medyczni łącznie z dyrektorem, opuścili placówkę. Wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł złożył zawiadomienie do prokuratury w tej sprawie, skierował do placówki dwie opiekunki i lekarza. Na miejscu stawiła się jedna pielęgniarka.
Kobieta przez pięć dni opiekowała się starszymi ludźmi. W rozmowie z Moniką Tumińską jej mąż, Jacek Pieśniewski zdradza, że kobieta pracowała po kilkanaście godzin na dobę. - Żona każdego dnia była skonana. Piątego dnia jej organizm odmówił posłuszeństwa. Zemdlała - mówi nam.
W programie "Prosto z zakaźnego" mężczyzna opowiedział jak wyglądała praca jego żony, jak poradziła sobie psychicznie z sytuacją w jakiej się znalazła, czy miała robione testy na koronawirusa i czy usłyszała od ministerstwa zdrowia albo od wojewody słowo "dziękuję"?
Cały wywiad poniżej