- Często wyjeżdżałem w delegacje. Nie było mnie w domu nawet przez tydzień albo dwa. A jak już wracałem, wychodziłem ze znajomymi na piwo. Przecież coś od życia też mi się należało. Nie wiedziałem, że to jej przeszkadza, że może być powodem depresji - mówi Zbigniew Krygier z Jadownik Rycerskich (woj. kujawsko-pomorskie). A jednak...
Jego żona Anna (†27 l.) w niedzielę wsiadła w samochód, pojechała nad jezioro Folusz. Trzymając Zosię na rękach weszła do wody. Utopiła córeczkę, a potem siebie. W jej aucie policjanci znaleźli list pożegnalny. Żaliła się w nim, że jest nieszczęśliwa, a jej życie z mężem i teściową nie układa się tak jak należy.
- Nie rozumiem tego. 3 lipca obchodzilibyśmy drugą rocznicę ślubu... - mówi Zbigniew Krygier. - Może wszystko przez ten wypadek? - zastanawia się. Przed rokiem Anna jechała z córeczką samochodem. Zderzyła się z innym autem. Najbardziej ucierpiała Zosia. Miała krwiaka na mózgu, przez 33 dni była nieprzytomna. W szpitalu spędziła wiele tygodni.
Od tego czasu Anna stała się nerwowa. Nie mogła dogadać się z teściową Marianną (71 l.), z którą mieszkała pod jednym dachem. Na wsparcie męża też nie mogła liczyć. Nie było go całymi dniami. - Kiedy wracałem do domu, Ania nigdy na nic się nie skarżyła. Nie zauważyłem, aby działo się coś złego - twierdzi Zbigniew Krygier.
Tak też było rankiem w niedzielę. Wybrał piwo w towarzystwie kolegów...