Ta historia zaczyna się wybuchowo. Na komisariat w Bydgoszczy wparował zziajany Mariusz K. (40 l.) i z trudem łapiąc oddech, wysapał: "Ratunku! Żona podłożyła mi bombę w samochodzie!".
Do akcji natychmiast wkroczyli policyjni saperzy. Bo faktycznie do tłumika przyczepione było dziwne, pikające cicho urządzenie. Szybko okazało się jednak, że pan Mariusz się pomylił. Nie była to bomba, ale nadajnik GPS umożliwiający namierzanie samochodu przez satelitę.
Mężczyzna nie mylił się za to w sprawie winnego. Policja szybko ustaliła, że to właśnie żona podłożyła nadajnik. Pani Hania przyznała się nam do tego.
Patrz też: Bydgoszcz: Poderżnął mi gardło za rude włosy
- Chciałam wiedzieć, gdzie on jeździ. Bo się wyprowadził ode mnie pół roku temu. I ja w ten sposób chciałam zebrać dowody na jego zdradę - tłumaczyła.
Zaraz też zaczęła wylewać żale na niewiernego męża. - Byliśmy szczęśliwi, póki on nie poznał na spływie kajakowym jakiejś kobiety. Zadurzył się, wyprowadził się ode mnie, dlatego go szpiegowałam - przyznała bez ogródek
Pan Mariusz rzecz jasna do żadnej zdrady się nie przyznaje. Za to kiwając głową, smutno stwierdził, że nie potrafi się z żoną dogadać.
Skłócone małżeństwo w jednej sprawie na pewno musi się porozumieć. Policja wystawi im rachunek za akcję rozbrajania "bomby", który małżonkowie będą musieli wspólnie spłacić. Trwa wycena, ale kara może dojść nawet do 20 tys. zł.