"Super Express": - Co pani sobie pomyślała, gdy Wojciech Jaruzelski przepraszał ofiary stanu wojennego, dodając, że i tak znów by go wprowadził?
Stanisława Trajkowska: - Niech go diabli wezmą... Tego mu życzę. Inaczej niż Wałęsa, dla którego wszystko to trzeba puścić w niepamięć. Generał nigdy mnie osobiście nie przeprosił za to, że straciłam męża.
- Winni jego śmierci zostaną kiedyś osądzeni?
- Chciałabym tego doczekać, ale straciłam zaufanie do ludzi i sądów. Ostatecznie odwołam się nawet do Strasburga. Chciałam założyć sprawę cywilną. Chodziłam po prawnikach, ale żaden nie podjął się sprawy. W końcu przysłali mi te 50 tysięcy, więc je wzięłam.
- Pamięta pani ostatnie spotkanie z mężem?
- Wciąż bardzo przeżywam tamte dni i tęsknię za mężem. Moje dzieci również. Był młody i miał dla kogo żyć. Mieliśmy troje dzieci, a czwarte było w drodze. Zostałam sama, bez żadnej pomocy od państwa. Tego dnia, gdy zginął od kuli, która trafiła go w głowę, mówiłam mu, by nie szedł na manifestację, bo może być niebezpiecznie. Powiedział, że jest Polakiem i musi stanąć w obronie rodaków.
- Generałowie Jaruzelski i Kiszczak są po "80", chorzy... Czy warto ich ciągać po sądach?
- Wydali rozkaz, a ta świnia, zastępca komendanta MO, go wykonał. Nigdy im nie wybaczę. Wyrządzili masę krzywdy i muszą za to odpowiedzieć. Jeśli sądy będą się nad nimi tak litować, to coś takiego może się jeszcze kiedyś powtórzyć.