Jak zostałam supernianią? Udzielałam się w TVN, jako ekspert raz w tygodniu miałam 5-minutowe wejścia - psycholog radzi. I nagle zadzwonił telefon z "Misji Martyna". Byłam zdziwiona, pamiętam jak dziś: "Wiesz co, Robertku, chyba tam też będę konsultować?" - powiedziałam mężowi. Pojechałam na umówione spotkanie, gdzie dwie redaktorki roztoczyły przede mną wizję nowego programu, mającego pomagać rodzicom wychować dzieci. Już sobie to wyobrażam, w głowie rysowały mi się scenariusze, które mam pisać, ale na wszelki wypadek zapytałam: - Ale co ja bym miała tam robić? I padło: "Prowadzić to!". Ja?! - zdziwiłam się. - Przecież ja jestem gruba, stara. Jeszcze miałam ułamany ząb, byłam tuż przed wizytą u dentysty.
Jednak stanęłam do castingu. Nie wierząc w sukces. I okazało się, że te zdjęcia zostały pokazane zarządowi! Potem zadzwoniła do mnie producentka i szczęśliwa powiedziała: Klepnęli!
Kiedy kręciliśmy pierwszy odcinek, to nie pamiętam kamery, niczego, tak byłam zestresowana. Ale z następnymi poszło mi już lepiej.
Popularność? Nigdy nic przykrego nie spotkało mnie z powodu popularności, wręcz odwrotnie. Kiedyś w restauracji w Piotrkowie kelner, dziękując za program, wręczył mi kwiatek doniczkowy.
Ale "Superniania" skończyła się i teraz w zasadzie żyję bez telewizji. To znaczy został mi "Świat według dziecka" w TVN Style i "Familijny Informator Kulturalny" w TVN Warszawa. Mam audycje w Radiu Kolor. Ale to, że już nie kręci się "Superniani", nie martwi mnie. Nie mam parcia na szkło, bo mam tyle zajęć, że wystarczy mi na kilka lat. Niedawno wyszła kolejna moja książka "Moje dziecko. Jak mądrze kochać i dobrze wychować", dwie następne są w pisaniu. Prowadzę warsztaty dla dzieci, rodziców, nauczycieli. Często jeździmy z Robertem w najdalsze rejony Polski - za darmo. Szkoły i przedszkola na ogół nie mogą nadziwić się, że nie muszą mi płacić.
Nie wiem, w którym kierunku pójdę, medialnym czy wydawniczym. Marzymy z Robertem o kawiarni, w której będzie księgarnia, czytelnia i mała sala kinowa. Mieliśmy już upatrzone miejsce, ale ktoś szybko otworzył tam aptekę.
W skali "szczęśliwości" od 1 do 10 ile sobie dam? Aż boję się powiedzieć.
100! Jest mi, nam, tak dobrze, że aż nie chcę zapeszyć. Ale powtarzam sobie, i daje mi to trochę spokoju, że źle to już było, że teraz może być tylko dobrze. Nawet to szczęście damsko-męskie przyszło po "40". Nie chcę wiele od życia. Chcę mieć swoje miejsce i ludzi, których kocham i którzy mnie kochają. Całą resztę, którą dostaję, uważam za bonus.