Pan Bronisław musiał nawet zwolnić się z pracy, by wiernie trwać przy cierpiącym na nieuleczalną chorobę Mikołajku. - Nikt nam nie chce pomóc. Boję się, że zimę będzie ciężko przetrwać - żali się ojciec, tuląc przy tym ukochanego syna. - Nawet moja żona nas opuściła, twierdząc, że "nie chce tracić młodości" i poświęcać czasu na opiekę nad chorym dzieckiem - wyznaje mężczyzna łamiącym się głosem.
Dramat w rodzinie Gomulnickich rozpoczął się dokładnie w chwili, gdy Mikołajek przyszedł na świat. Urodził się jako wcześniak, a po porodzie szybko wystąpiły powikłania. - Misiek cierpi na zwiotczenie krtani - tłumaczy ojciec. - Ma problemy z oddychaniem, często się dusi. Z trudnością przełyka pokarmy - opowiada pan Bronisław.
Cieszę się, że mój syn żyje
- Opieka nad Mikołajem oznacza ostry 24-godzinny dyżur. I tak codziennie - mówi mężczyzna. Jeszcze dwa lata temu chłopiec miał w krtani specjalną rurkę, która ułatwiała mu oddychanie i przełykanie pokarmów. - Pamiętam noce, gdy nie mogłem zmrużyć oka, bo Miki był na etapie wyszarpywania tej rurki z gardła - opowiada ojciec dziecka. Dlatego gdy wreszcie lekarze ją usunęli, pan Bronisław cieszył się, że ich horror w końcu się skończył. Szybko jednak okazało się, że i bez rurki każdy posiłek to dla Mikołaja istna katorga. - Najczęściej robię mu coś w rodzaju zupki z mięsem. Wszystko musi być dokładnie zmielone mikserem. Dopiero wtedy mój synek może po prostu pić obiady z butelki.
Chociaż Mikołajek ma już pięć lat, wciąż nie potrafi mówić. Pan Bronisław nie może także posyłać chłopca do przedszkola, bo każda infekcja złapana od innych dzieci mogłaby być dla niego śmiertelnie groźna. - Już po kilku dniach w przedszkolu Mikołaj zaczyna chorować. A potem przez dwa tygodnie muszę go leczyć - tłumaczy Bronisław Gomulnicki.
I tak prawie każdego dnia bohaterski ojciec zabiera jedynego synka do starego "malucha" i w poszukiwaniu pomocy objeżdża z nim szpitale w Katowicach, Gliwicach i Chorzowie. - Nie miałem wyboru. Musiałem zwolnić się z pracy - mówi zrozpaczony pan Bronisław.
Dla niego rzuciłem pracę
Dramatyczna decyzja mężczyzny o zrezygnowaniu z jedynego źródła dochodu spowodowała kolejne problemy. - Jest nam bardzo ciężko. Ledwo wiążę koniec z końcem. Od pomocy społecznej dostaję marne 700 złotych zasiłku. To wszystko, co mamy na przeżycie - mówi drżącym głosem tata Mikołajka.
Proszę obcych o pomoc
- Jakby tego było mało, żona nas zostawiła. Powiedziała: "nie chcę tracić młodości", spakowała się i odeszła. A chwilę potem okazało sie, że nie mogę liczyć ani na przyjaciół, ani na resztę rodziny - wyznaje samotny ojciec. Jedyne co teraz podtrzymuje pana Bronisława na duchu, to promienny uśmiech ukochanego syna, którym chłopiec odwdzięcza się ojcu za ogromne poświęcenie. - Na pewno się nie poddam i wbrew przeciwnościom losu zawsze będę przy moim dziecku... Ale muszę prosić ludzi dobrej woli o pomoc. Inaczej nie przeżyjemy zimy - apeluje zdesperowany tata.
Apel do Czytelników "Super Expressu"!
Mikołajek i jego tata najbardziej potrzebują jedzenia, ciepłych ubrań, węgla i oczywiście pieniędzy. Panu Bronisławowi przydałyby się także zimowe opony do "malucha", żeby także zimą mógł zawozić synka do lekarza. Wszyscy, którzy mogą pomóc, proszeni są o kontakt z panem Bronisławem Gomulnickim. Nr tel. 511-305-282.