Szymon, Rafał i Robert przyjaźnili się od lat. Uczyli się w jednym gimnazjum w Grębkowie (mazowieckie), chodzi na te same imprezy, mieli też wspólną pasję - samochody. Piątkowej nocy z nudów postanowili pojeździć po okolicy. Za kółkiem swojego nowego BMW usiadł Szymon, który w marcu odebrał prawo jazdy. Świeżo upieczony kierowca lubił szybką i ryzykowną jazdę. W lesie, na ciasnej drodze między miejscowościami Pol-ków Daćbogi a Czarnowężem, docisnął gaz do dechy. Pędził ponad 120 km/h. Z piskiem opon wchodził w kolejne zakręty. Z zachwytem spoglądał na twarze zazdroszczących mu prawa jazdy i pięknej bryki kolegów. Był tak zajęty szpanowaniem, że stracił kontrolę nad autem, wypadł z drogi i z ogromną siłą uderzył w drzewo. Samochód rozpadł się na kawałki. Na miejscu zginął on i Rafał. Kiedy na miejsce przyjechało pogotowie, Robert jeszcze żył. Zmarł na stole operacyjnym. - Wiem, że o zmarłych nie wolno mówić źle, ale nie wybaczę Szymonowi, że zabił mojego Roberta - mówi zrozpaczona Danuta Basiak (49 l.). - Tej szalonej jazdy nie da się wybaczyć. Przez głupotę Szymona straciłem syna - wyznaje łamiącym się głosem Jacek Pałdyna (49 l.), ojciec tragicznie zmarłego Rafała, który też winą za tragedię obarcza przyjaciela swojego syna.
Zrobił prawko i zabił kolegów
2009-09-28
3:00
Szybkie samochody od dziecka były jego pasją. Więc gdy tylko Szymon R. (†18 l.) zdał egzamin na prawo jazdy, dostał od rodziców w prezencie piękne BMW. Ten prezent stał się dla niego trumną. Siadł za kierownicą, docisnął gazu i pędząc co najmniej 120 km/h, wypadł z drogi i uderzył w drzewo. Zabił siebie i dwóch jadących z nim kolegów: Rafała (†18 l.) i Roberta (†18 l.).