Dla Katarzyny Wójtowicz, mamy małej Zuzanny, w minioną środę życie załamało się po raz kolejny. Pierwszy raz, kiedy dowiedziała się, że jej najmłodsza córeczka jest ciężko chora. Zuzia miała wtedy półtora roczku. Nagle, prawie z dnia na dzień, przestała chodzić, ruszać rączkami. Lekarze orzekli, że to przewlekłe ostre zapalenie stawów. Katarzyna o córeczkę walczyła jak lwica. Choć poza Zuzią wychowuje samotnie jeszcze Michasię (6 l.) i Bartka (9 l.) zawzięła się, że dziecko będzie chodzić i ruszać rączkami. - Jeździliśmy do specjalistów w całej Polsce i stopniowo krok po kroczku, córeczka zaczęła chodzić, ruszać rączkami - wspomina matka. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie rodzina z którą mieszkali w jednym domu na rogatkach Staropola koło Świebodzina. Razem trzynaście osób. Trzy pokolenia Wójtowiczów na czele z mamą Krystyną Spośród dziewięciorga jej dzieci wspólnie z mamą zamieszkali czterej jej synowie z rodzinami, Kasia i wnuczęta. Zuzia zdrowiała, inne dzieci rosły jak na drożdżach. Głównie dzięki Pięćset Plus Katarzyna nie musiała się martwić w co ubrać swoją trójkę czy co włożyć do garnka. Rodzinnie wzięli kredyty i cały dom, w tym poddasze które akurat zamieszkiwała Katarzyna i jej dzieci odnowili, umeblowali. Szło ku lepszemu. Aż o minionej środy.
Było popołudnie. Kiedy nagle w domu pojawił się dym. Nikt nie wiedział skąd. Tymczasem zadymienie rosło. - Otworzyliśmy okna i wtedy buchnął potworny ogień - mówi Adam Wójtowicz, wujek Zuzi. To nie były pojedyncze jęzory, ale wprost morze ognia, które szybko ogarnęło całe wnętrze. Tak jak stali, w klapkach, bez palt, kobiety, dzieci, mężczyźni, wybiegli na zewnątrz. Adam wraz z braćmi zdobyli się jeszcze na desperacki krok i wparowali do środka, żeby ratować, co wpadnie w ręce. Niewiele jednak rzeczy ocalało. Na tle płonącego domu serce Katarzyny omal nie pękło. Padła z głośnym szlochem przy płocie. Cucili ją ratownicy. A w tle płonął jej z takim mozołem zbudowany świat. Ale przeżyli...
W tych jakże trudnych chwilach pogorzelcy wsparcie znaleźli przede wszystkim u siostry Katarzyny, Justyny. Cała trzynastka zamieszkała w pobliskim Glinniku. - Dla mnie to jasne, że w takich chwilach prawdy można liczyć przede wszystkim na rodzinę - mówi z uśmiechem na ustach Justyna Sawicka, nakładając rodzinny obiad. Od pożaru minęło raptem kilkanaście godzin, więc siedzą Wójtowiczowie i choć robią dobrą minę, to na ich twarzach maluje się wielka troska. No bo jak to dalej z nimi będzie. A tu święta za pasem. Wójt Lubrzy obiecał, że przygotuje dla nich świetlicę w pobliskim Boryszynie. Tam na razie zamieszkają. Ale w ogóle to budować trzeba będzie wszystko od nowa. - Dzięki Bogu, że nikomu nic się nie stało - mówi z zadumą nestorka rodziny, pani Krystyna, patrząc z troską na swe oczko w głowie, wnusię Zuzię. Najmłodszą, ale i najkochańszą z ponad dwadzieściorga wnucząt. - Może dlatego tak ją wszyscy kochamy, że los wciąż to maleństwo tak ciężko doświadcza - mówi babcia dziewczynki. - A uśmiech, wbrew przeciwnościom, nie schodzi z jej drobnej twarzyczki.
Można wspomóc Zuzię i jej rodzinę wpłacając darowiznę na konto UG Lubrza: 76 1020 5402 0000 0602 0412 7494 z dopiskiem ,,Pomoc rodzinom poszkodowanym w pożarze - Staropole''. Można też pomóc inaczej niż finansowo. Jak? Dowiecie się w Ośrodku Pomocy Społecznej w Lubrzy. Telefon dyżurny: 608 012 257