O problemach związkowców w Biedronce piszemy od kilku dni. Byli pracownicy Biedronki twierdzą, że firma dała im ultimatum: albo wystąpią z "S", albo stracą pracę. Kilkadziesiąt osób już wylądowało na bruku. Dlaczego sieć postanowiła się ich pozbyć? Zdaniem Alfreda Bujary związki zawodowe firmie przeszkadzają. - Na zebraniach poruszamy problemy niskich pensji, nieprzejrzystego rozliczania nadgodzin. Firmie to się nie podoba, więc chyba nie widzi sensu w "użeraniu się" ze związkami. Kiedy chcemy rozmawiać o regulaminie funduszu socjalnego, który jest bardzo uznaniowy, kierownictwo tylko się oburza - tłumaczy związkowiec. Jego zdaniem Biedronka boi się kolejnej fali związkowych protestów, dzięki którym do tej pory udało się wywalczyć część należnych pracownikom praw. - Po długiej walce pracownicy zyskali lepsze pensje, w końcu zaczęto przestrzegać przepisów BHP. Tzw. paleciaki, dzięki którym nikt nie musi już dźwigać ton cukru czy mąki, to też zasługa pracowników, którzy potrafili się zorganizować i walczyć o swoje. Korporacja boi się o swój budżet, więc z nami walczy - tłumaczy Bujara.
Związkowcy: Biedronko! Dlaczego się nas boisz?
Czyżby jedna z największych sieci sklepów w Polsce wystraszyła się związków zawodowych? Te ostatnie twierdzą, że Biedronka postanowiła nie przedłużać w tym roku umów z blisko 50 pracownikami, którzy przynależą do NSZZ "Solidarność". - Władze Biedronki musiały się nas bardzo przestraszyć. I nic dziwnego, bo który pracodawca chciałby przestrzegać kodeksu pracy czy praw pracowniczych? To za drogo i się nie opłaca - ironizuje Alfred Bujara, szef Solidarności ds. handlu i finansów.