We wtorek późnym wieczorem odczepiony od lokomotywy skład towarowy nagle ruszył z góry. Rozpędzając się, przejechał blisko 2 kilometry! Siedem wagonów, ważących ponad 150 ton, nabrało wielkiej szybkości. Dojechały do końca torów na bocznicy. Wbiły się z olbrzymią siłą w budynek mieszkalny, który kiedyś pełnił funkcję stacji kolejowej. Budynek zajmowało sześć rodzin. Mieszkańcy lokalu na parterze - Janina Zandecka (+75 l.) i Leszek F. (+60 l.), nie przeżyli.
Jeden z wagonów wjechał do sypialni, masakrując w straszliwy sposób ich ciała. - Mama razem z Leszkiem mieli zwyczaj kłaść się spać około godz. 21. Dlatego gdy usłyszałam o wypadku, od razu zrobiło mi się ciemno przed oczami! - opowiada Teresa Wachowiak (52 l.), córka ofiary. - Mamusia przez całe życie pracowała na kolei. Mieszkanie na starym dworcu dostała kilkadziesiąt lat temu i mimo że trasa kolejowa była cały czas czynna, bardzo je sobie chwaliła - dodaje.
Sandra nie miała szans
W katastrofie zginęła też 18-letnia Sandra N. Została rozjechana przez rozpędzony skład śmierci, kiedy stała przy torach. To prawdziwe szczęście w nieszczęściu, że żwirem załadowane były tylko trzy z siedmiu wagonów. - Gdyby było ich więcej, skład byłby cięższy, mógłby rozbić cały budynek, a wtedy ofiar byłoby więcej - mówi jeden z ratowników. - Teraz, po kilku godzinach czuję, jakbym dostał drugie życie! - komentuje Sławomir Stokarczak (30 l.), mieszkaniec zdemolowanego budynku. - I ciągle nie mogę uwierzyć, że pod moją sypialnią stoi wagon towarowy - dodaje.
Wczoraj na miejscu tragedii pracowało kilkudziesięciu strażaków. Ich akcja może potrwać kilka dni. Nie wiadomo jeszcze, na ile naruszona została konstrukcja budynku. Wstępne ustalenia wskazują, że winnym tej potwornej tragedii może być operator koparki, który przed rozładowaniem wagonów odłączył je od lokomotywy.