Ownia pod Rykami: Zły los Tadeusza Kwasa

2010-08-12 12:00

To zbyt wiele dla skołatanych nerwów starszego człowieka! Przez lata okrutny los nie szczędził Tadeuszowi Kwasowi (76 l.) z Owni pod Rykami (woj. lubelskie) bezlitosnych ciosów, czyniąc jesień jego życia wyjątkowo ponurą i złowrogą.

Najpierw stracił trzyletniego wnuczka, który utopił się w przydomowym stawiku, potem umarł mu najstarszy syn. Kilka dni temu z bezradnością patrzył, jak w potwornych męczarniach umiera jego drugi syn, Wojciech (45 l.).

Wojtuś - tak o dorosłym mężczyźnie, mężu i ojcu dwójki dzieci wciąż mówi zapłakany ojciec. Syn cieszył się miłością taty, bo gospodarzem był zawołanym. Nienawidził odwlekać roboty na drugi dzień. Feralnego popołudnia wyjechał ciągnikiem z podłączonym kultywatorem orać rżysko po zebranym zbożu, spieszył się. Wiedział, że następnego dnia drogą będą szli pielgrzymi i nie chciał, by zastali go w polu. Gdy skończył pracę na jednym kawałku pola, chciał przenieść się na drugi, położony po drugiej stronie drogi. By zaoszczędzić kilka cennych minut, ruszył skarpą. Niestety, maszyna utknęła i nie mogła ruszyć z miejsca. Rolnik pobiegł do domu po drugi ciągnik. Wtedy doszło do tragedii.

Podczas próby wyciągnięcia kultywatora na drogę nastąpiło mocne szarpnięcie - opowiada Marek Niedbalski z policji w Rykach. Ciągnik stanął dęba i runął wprost na pana Wojciecha. Wszystko na oczach ojca. Umierający syn chciał mu jeszcze coś powiedzieć... - Nie mógł, bo maszyny całkiem go zadusiły. Umarł - płacze ojciec zabitego.

Pan Tadeusz najchętniej nie wychodziłby z domu i nie patrzył w okno. Zbyt wiele wspomnień chwyta go za serce, gdy widzi miejsca, gdzie umierali jego najbliżsi. Wszystko bliziutko, na wyciągnięcie ręki... Dla starszego syna i wnuczka zdołał jeszcze zbudować pomnik, który pomagał mu znosić codzienny ból. Dla Wojciecha już nie da rady. - Moje serce pękło, jedynie pompuje krew. Zostało mi już tylko zbudować pomnik dla siebie - mówi pełnym rezygnacji głosem.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki