"Super Express": - Czym dla katolików powinny być święta Bożego Narodzenia?
Abp Leszek Sławoj Głódź: - Boże Narodzenie nie tylko dla katolików, ale dla wszystkich ludzi dobrej woli jest świętem rodzinnym, życia i radości. Niezależnie od kłopotów i stopnia zamożności. Chodzi też o to, żebyśmy szli za prawdziwą gwiazdą betlejemską, a nie fałszywą.
- Te fałszywe gwiazdy to...
- Niestety jest ich wiele. Potrafią skupić na sobie uwagę, a to kiereszuje nas i myli drogę, którą powinniśmy podążać. Na tegoroczne święta Bóg posyła anioła i prosi, żeby było trochę ciszej. Jest dziś tendencja do rzucania sloganami. A to nie wystarczy. Nie wystarczy rzucić słów o "języku nienawiści". Trzeba wrócić do źródła miłości, przebaczenia. Wyciszyć swoje serce.
- Rokrocznie wielu ludzi narzeka na komercjalizację świąt.
- A ja nie będę narzekał. Każde środowisko ma swój język i cele. Instytucje i firmy, które mają cele komercyjne, działają metodami komercyjnymi. Co więcej, w Polsce nie ma aż takiej komercjalizacji jak w innych krajach. U nas nie zaczyna się to w Dzień Zaduszny. I nawet ci, którzy są z dala od Kościoła, czują u nas tradycyjny i religijny wymiar tych świąt. Czują ich rodzinny charakter, który wielu zdumiewa, budzi zazdrość.
- Czyją zazdrość?
- Anglików, Skandynawów, Belgów. Teraz mieszka tam wielu Polaków. I kiedy oni widzą nas myślących o rodzinie, zbierających się razem, to tego nam zazdroszczą. Niezależnie od tego, jak bardzo chciałoby się rozmontować instytucję rodziny, to ona wciąż jest podstawą każdego społeczeństwa. Czują to nawet ci, którzy deklarują coś innego. Spędziłem w sumie 18 lat za granicą i stamtąd widać, jak wiele rzeczy powinniśmy doceniać.
- Różnice między Polską wielkomiejską a Polską wsi i miasteczek są już podobno równie duże jak za granicą. To prawda?
- Pochodzę z prowincji, lubię ją odwiedzać. I nie odnoszę takiego wrażenia. W przypadku świąt nie odeszło to nawet od realiów mojego dzieciństwa. Atmosfera domu rodziców, bliskich - to jest niezmienne. To się obroni, niezależnie od globalizacji. Co do wielkich miast, to trochę jak z emigracją. Polacy, którzy wyjechali np. do Anglii, zachowują swoją tożsamość kulturową, w tym świąteczną. Ludzie, którzy migrowali do dużych miast, także pamiętają o korzeniach, czują, skąd się wywodzą. Tu nie ma różnic, czy jest to bogaty apartament, mieszkanie w bloku, czy dom na wsi.
- Mijający rok był rokiem dobrym dla Polski?
- Ogólnie nie był zły. Oczywiście było kilka kataklizmów, które dotknęły wiele rodzin, pojawił się niepokój ekonomiczny. Mógł jednak budzić nadzieję. Ale padło w nim zbyt wiele słów bez pokrycia, targowano się o wszystko. Życie, także publiczne, nie powinno być bazarem. Narzekając na to, zawsze jednak podkreślam, że powinniśmy być szczęśliwi, że żyjemy w czasach pokoju. Nie każdemu jest to dane. Pomyślmy, na jak wielu twarzach polskich dzieci widzimy radość, a jak wiele na świecie przeżywa coś innego.
- Dla Kościoła to także był dobry rok?
- W Kościele odnosimy wrażenie, jakby spychano nas do roli dodatku do życia społeczno-politycznego. Kościół to nie tylko charytatywna działalność na rzecz tych, którzy dotknięci są patologią. Oczywiście to jest istotne, ale nie można go sprowadzać tylko do tego. Kościół jest zaś trwałą częścią rzeczywistości. Elementem tonizującym nastroje, o czym rządzący powinni pamiętać. Tym bardziej że nie ma dziś dużego zaufania między obywatelami a władzą. Więzi międzyludzkie są potargane. Szwankuje dialog ze społeczeństwem, ze związkami, z opozycją, a także z Kościołem.