- O Boże! - pomyślała, patrząc na dwumiesięczną Jagódkę, która siedziała obok niej w dziecięcym foteliku. W tej samej chwili jakaś potworna siła zaczęła miażdżyć samochód akurat tam, gdzie było dziecko...
Tej niedzieli, mimo że burza wisiała w powietrzu od samego rana, Malwina N. z Głuponi pod Nowym Tomyślem (woj. wielkopolskie), świeżo upieczona mama, pojechała z Jagódką w gości do rodziców. Po godz. 16 postanowiła jednak wracać do domu i męża. Jagódkę jak zawsze umieściła w foteliku na przednim siedzeniu. Mogła wtedy zerkać na śpiącą córeczkę i czuwać nad jej bezpieczeństwem. W najgorszych koszmarach sennych nie śniło jej się, że nawet będąc tak blisko nie zdoła jej ochronić.
A wszystko rozegrało się w kilka chwil. Gdy Malwina N. była dwa kilometry od domu, niebo gwałtownie pociemniało. To, co wydarzyło się potem, okoliczni mieszkańcy określają jednym słowem: "Armagedon". - To były chwile jak z horroru - opisują. - Huraganowy wiatr kosił drzewa, potężne konary wirowały nad drogą i z impetem roztrzaskiwały się na asfalcie...
Czytaj też: Huragany o imionach kobiet zabijają więcej ludzi
Malwina N. z córeczką znalazły się w środku tego piekła. Nie miały dokąd uciec. Na nieszczęście nie trzeba było długo czekać. Drzewo, które wichura złamała jak zapałkę, zwaliło się na samochód. Jedna z gałęzi wbiła się w szybę, wpadła do środka i dosłownie zmiażdżyła małą Jagodę. Przerażona matka zdołała wydostać się z auta. Próbowała sama ratować córeczkę, ale nie miała siły
Zgłoszenie o wypadku Państwowa Straż Pożarna w Nowym Tomyślu (woj. wielkopolskie) dostała o 16.51. - Ktoś krzyczał do telefonu, że widzi samochód przygnieciony drzewem - relacjonuje Jarosław Zamelczyk, zastępca komendanta. - Natychmiast ruszyliśmy do akcji, ale szosa była dosłownie zablokowana przez powalone drzewa, a tu liczyła się każda sekunda. Dziecko zmarło, zanim przyjechaliśmy. Prawdopodobnie zginęło na miejscu.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail