Uczniowie, którzy jedzą zdrowo, mają więcej energii i lepiej się uczą. To opłaca się całemu społeczeństwu. Świetnie rozumieją w Skandynawii. Finowie od kilkudziesięciu lat wydają obiady w szkole za darmo. Dla wszystkich, żeby nikt nie czuł się wykluczony. Dzięki temu rodzice mają jeden obowiązek mniej na głowie, a dzieciaki wyrabiają sobie dobre nawyki żywieniowe. Za fińskim przykładem poszli inni. Darmowe obiady dostają też dzieci w Szwecji czy w Estonii. Przekonali się do tego nawet Amerykanie. Szkolne stołówki są od niedawna bezpłatne w stanie Nowy Jork. Kolejne amerykańskie miasta uruchamiają podobne programy - bo widzą, że to po prostu działa.
W polskiej konstytucji mamy piękny zapis o bezpłatnej edukacji. Słusznie. Bez tego trudno mówić o jakiejkolwiek równości szans. Niestety, w praktyce rodzice co chwila muszą sięgać do kieszeni, żeby sfinansować braki w szkołach. Płatne zajęcia sportowe, pozalekcyjny angielski, wycieczki, składki... Oczywiście nie wszystkich na to stać. Dzieciaki świetnie czują, kiedy nie są traktowane tak samo. Te z biedniejszych rodzin i tak mają w życiu pod górkę. Wstyd, poczucie wykluczenia, czasem złośliwe uwagi - to zniechęca do nauki. Efekt jest taki, że z pułapki dziedzicznego ubóstwa jeszcze trudniej się wyrwać.
Polska szkoła powinna być naprawdę bezpłatna. A ciepły posiłek w szkole to właśnie taka podstawa. Bo jeśli komuś burczy w brzuchu, nie sposób dobrze się uczyć. Kiedy to piszę, już słyszę marudzenie prawicowych publicystów: że "się nie da", że "nas nie stać, bo jesteśmy na dorobku" czy ulubione ostatnio w kręgach rządowych "daliśmy 500 plus i wystarczy". Nie, nie wystarczy. Kiedy Finowie wprowadzali bezpłatne obiady w szkole, byli bardzo biedni. Takie posiłki dostają nie tylko młodzi Skandynawowie, ale też dzieciaki w niezamożnych Indiach.