Od Podhala po Suwalszczyznę wszędzie widzę to samo: znikają kolejne połączenia. Są całe połacie kraju, gdzie po prostu nie da się żyć bez własnego samochodu. Polska powoli rozpada się na dwa światy. Pomiędzy dużymi miastami transport publiczny działa w miarę OK. Ale wystarczy pojechać trochę dalej i wpada się w komunikacyjną czarną dziurę. Najgorzej jest wtedy, gdy zdrowie nie pozwala już na to, żeby prowadzić. Na Podlasiu staruszkowie mieszkający w wioskach są skazani na obwoźne sklepy, podjeżdżające raz na tydzień i łupiące niemiłosiernie na cenach. Dla wielu osób starszych, niepełnosprawnych to jedyna szansa na zrobienie zakupów.
Za ten cywilizacyjny upadek odpowiada zarówno PiS, jak i Platforma. Partie, które od kilkunastu lat rządzą Polską, uwierzyły, że sprawę transportu załatwi za nich rynek. I załatwił — tak, że do wielu wsi nie da się dojechać.
To nie musi tak wyglądać. Transport publiczny może działać lepiej - wystarczy spojrzeć na naszych południowych sąsiadów. Problem w tym, że regionalne pociągi i PKS-y wychodzą słabo na zdjęciach. Samorządowcy wolą więc wybudować sobie bezużyteczne pomniki. Lotnisko może być drogie i kompletnie bez sensu, ale za to można się na jego tle sfotografować. Na kampanię - jak znalazł.
Partia Razem idzie do wyborów z hasłem: mniej pomników, więcej autobusów. Czas, żeby autobus zaczął dojeżdżać do wsi sołeckiej. Zamiast wznosić kolejne, spektakularne budowle, których mało kto potrzebuje, zainwestujmy w jakość życia. Dla wszystkich.