To samo mówili i przed Pierwszą i przed Drugą Wojną Światową. Dlatego wojny są zbyt poważną sprawą, by ich rozpoczynanie powierzać generałom. To samo zresztą dotyczy np. decyzji śp.gen. „Bora” o rozpoczęciu powstania w Warszawie – choć rząd w Londynie kategorycznie tego zakazał (ale za to Radio Moskwa do tego powstania wzywało...)
Tymczasem wygrał JE Donald Trump – owszem, trochę wariat – ale Jego koncepcja, by wroga dzielić, była rozsądna: chciał sojuszu z Rosją przeciwko Chinom. Spowodowało to wściekłość politycznego światka w Waszyngtonie.
Po pierwsze: wśród Demokratów (to nazwa, więc nie wygwiazdkowuję tego obrzydliwego słowa!). Zwolennicy p. Hilarii Clintonowej („Różowi”) i zwolennicy p. Bernarda Sandersa („Czerwoni”) nienawidzą JE Włodzimierza Putina, bo to prawicowiec. Ale połowa Republikanów to patrioci uważający, że jest to ostatni moment by nuklearnie zniszczyć Chiny i Rosję, które zagrażają hegemonii Stanów (a przy okazji Iran, który jest anty-izraelski).
Co ciekawe: mimo huraganowego ataku wszystkich Wielkich Mediów (obydwu partyj) wśród zwykłych Amerykanów poparcie dla Prezydenta rośnie! Bo Amerykanie nauczyli się już, że w d***kracji dziennikarze to sprzedajne pismaki na usługach politycznego establishmentu. Polacy jeszcze nie.
O czym IIEE Putin i Trump rozmawiali w Helsinkach nikt przecież nie wie. Co ustalili? Nie wiadomo. A mimo to fala pomyj wylewa się na Prezydenta USA. I gdy p.Trump chce odprężenia z Moskwą – Pentagon daje Kijowowi $200 milionów na zbrojenia przeciwko Rosji. Jak gdyby trwała tam jakaś wojna.
Ale przecież w każdej chwili Amerykanie taką wojnę mogą wywołać. Choćby podając fałszywe informacje – jak to już kilka razy robiła CIA.
Na szczęście guzik atomowy ma wariat, a nie zimna...!