Lider tego ugrupowania uważa, że dla historii Włoch faszyzm był wspaniałym epizodem, że należy walczyć ze „wszechobecnymi siłami żydostwa” i nie ma nic przeciwko temu, aby określać go neofaszystą. Nasi narodowcy nazywają swoich włoskich kolegów przyjaciółmi i chwalą się bliską z nimi współpracą. Obrazki łopocących flag w innych kolorach niż biel i czerwień oraz symboli przeniesionych wprost z brunatnej historii Europy poszły w świat i na nic zdają się utyskiwania, że to tylko nic nieznaczący margines. W Polsce dobrze znane jest przysłowie o łyżce dziegciu mogącej zepsuć beczkę miodu i po raz kolejny dowiodło ono swojej słuszności.
W chwili, kiedy polscy narodowcy i ich zagraniczni koledzy rozwijali swoje sztandary i szykowali się do marszu, w Paryżu prezydent Macron mówił o nacjonalizmie, który jest zdradą patriotyzmu, oraz starych demonach gotowych znowu szerzyć chaos i śmierć. Francuski polityk przemawiał w obecności 70 przywódców z całego świata świętujących setną rocznicę zakończenia I wojny światowej. W tym doborowym gronie nie było przedstawicieli Polski. Kiedy padały słowa o potrzebie konsolidacji
przeciwko narastającemu nacjonalizmowi, polskie władze uczestniczyły w marszu, mając nacjonalistów za plecami. To druga łyżka dziegciu w biało-czerwonej beczce, gdzie przykry smak zepsutego miodu długo pozostanie w pamięci.
Jest i trzecia beczka związana z negocjacjami oficjalnych władz z narodowcami. Po raz pierwszy zdarzyło się, że uzgadniali oni warunki wspólnego marszu ze stroną rządową. W ten sposób obydwie strony znalazły się politycznie tak blisko jak nigdy dotąd. Politycy, którzy odwołują się do Józefa Piłsudskiego i Lecha Kaczyńskiego, zachowali się zupełnie inaczej niż ich wybitne autorytety. Za czasów Piłsudskiego narodowcy zostali zdelegalizowani, a Kaczyński nie krył swojej niechęci do endecji. Połączenie tego, co stało się w Warszawie, z nieobecnością polskich przedstawicieli w stolicy Francji wyznacza nową sytuację, w której polityczna marginalizacja naszego kraju wyraźnie przyspieszy.