Woś ma rację, kiedy pisze o bezsile „nowej” lewicy. Poparcie w sondażach ma ona na poziomie błędu statystycznego. Jej prominentna reprezentantka ogłosiła właśnie, że zdjęła koszulkę z Karolem Marksem i stawiła się w szeregach Grzegorza Schetyny. Pozostaje więc lewica „stara”, która przed podjęciem cywilizacyjnej misji powinna, przeczytać „Małego księcia”. Stoi tam, że jeśli coś się oswoi ponosi się za to odpowiedzialność. I to nie na chwilę, a na zawsze. Wybór misjonarzy musi być zatem staranny. No bo kto na przykład będzie oswajał Jarosława Kaczyńskiego? Misja to przecież niezwykła i nad wyraz odpowiedzialna. Wymagająca powagi i rozwagi.
Woś pomija te kwestie patrząc jak nad jego głową zbierają się czarne chmury. Tygodnik „Polityka” zdystansował się od słów swojego dziennikarza. Redaktor Woś nie reprezentuje naszej myśli programowej – oświadczyła redakcja. Jednocześnie przytoczyła listę czterech nazwisk, które taką linię wyrażają. Zdeprymowany żurnalista nie kryje rozczarowania. - Okazało się, że chciałem za dużo. To była z mojej strony donkiszoteria i dziecinada. Trzeba się było przyczaić. Szczery naiwniak ze mnie – stwierdził smutno. Ogłosił też, że od października nie będzie już członkiem zespołu „Polityki”. Szukam nowej uczciwej pracy – oświadczył markotnie.
Polecany artykuł:
W komentarzach na temat Wosia przeważają nieprzyjazne pomruki. Nie brakuje głosów żądających sankcji oraz zawodowej i towarzyskiej anatemy. Niektórzy nawet przeszli już do czynów, zbierają chrust i bawią się zapałkami. Inni szukają miejsca, gdzie najlepiej płonąłby heretycki stos. Wielbiciele wolności słowa i swobody głoszenia różnych poglądów zjednoczyli się w niechęci do autora. Nie lubią, kiedy ich frazesy ktoś traktuje poważnie. Właśnie przekonał się o tym Rafał Woś.