Ciekawa jest tu jednak narracja, uparcie promowana przez polityków totalnej opozycji i jej kibiców. Wciąż powtarza się w różnych wariantach twierdzenie, że to wszystko „ustawka”, która ma pozwolić prezydentowi na pokazanie swojej udawanej niezależności.
To bzdura. Po pierwsze, wystarczy rzut oka na notowania PiS oraz samego Andrzeja Dudy, żeby spostrzec, że tego typu teatr żadnej ze stron nie jest do niczego potrzebny. W obu przypadkach notowania są wysokie, a takie starcie zawsze niesie ze sobą ryzyko. Cele prezydenta i jego macierzystej partii w tej akurat sprawie są też ewidentnie rozbieżne. Motywy PiS opisałem wyżej. Prezydentowi zaś zależy na powiększaniu swojej bazy wyborców, bo w perspektywie ma wybory w roku 2020, zwłaszcza ich drugą turę. Gdyby zmienioną ordynację podpisał, podciąłby gałąź, na której siedzi. Wreszcie, analizując politykę, czasem należy przyjąć, że politycy podejmują decyzje również z powodu wewnętrznego przekonania o ich słuszności, nie tylko z kalkulacji.
Zakładam, obserwując uważnie działalność prezydenta, że to jest właśnie taki przypadek. Nie ma tu hipokryzji.
Sceptycy powiadają: „Prezydent nie zawetował nigdy niczego, co było dla PiS ważne”. To nieprawda. Ustawy sądowe były dla partii rządzącej bardzo istotne. Ważna była też ustawa o Regionalnych Izbach Obrachunkowych, która pozwoliłaby rządowi mieszać się mocno do działań samorządów. A że Andrzej Duda wiele ustaw podpisał – cóż w tym dziwnego, skoro wywodzi się z partii, która sprawuje dziś władzę? Oczekiwanie, że ustawiłby się wobec niej w całkowitej kontrze, jest zwyczajnie nieracjonalne.
Dobrze natomiast, że tym razem na taką kontrę mogliśmy liczyć.